Polityka i prawo
Cyfryzacja w nowej kadencji. Jakie priorytety? [OPINIA]
Nowa kadencja Sejmu i (potencjalnie) nowy rząd to okazja, by porozmawiać o priorytetach w dziedzinie cyfryzacji - czy może gospodarki cyfrowej - już nie na kolejne cztery lata, gdyż myślenie kadencyjne nie służy przyszłości Polski, ale w dłuższej perspektywie. Zapraszamy do lektury tekstu, który może stanowić punkt wyjścia dla dyskusji o tym, w jakim kierunku w tej dziedzinie mógłby pójść nasz kraj.
Działający przez ostatnie dwie kadencje rząd Zjednoczonej Prawicy lubi chwalić się osiągnięciami w dziedzinie cyfryzacji. O części z nich pisaliśmy na naszych łamach w licznych tekstach poświęconych m.in. rozwojowi aplikacji mObywatel, wdrożeniu e-recepty, czy realizacji programu rozwoju dostępności szybkiego internetu.
Dyskusyjna może być ocena wdrożonych rozwiązań, a wyważenie realnego wpływu na rozwój społeczno-gospodarczy Polski i oddzielenie go od politycznego PR - niejednokrotnie trudne dla obywateli. W niniejszym tekście pochylamy się nie nad realizacją obietnic w kwestiach cyfrowych składanych przez Zjednoczoną Prawicę i nie nad kontrowersjami - takimi jak afera Pegasusa czy prywatność danych medycznych Polek i Polaków, z którą były problemy - ale nad tym, co powinno znaleźć się na liście priorytetów dla kolejnego rządu - niezależnie od tego, kto go obejmie. Zapraszamy do dyskusji.
Po pierwsze: cyfrowa polityka, nie cyfryzacja
Zacznijmy od pryncypiów. Skoro mówimy o cyfrowym państwie i Polska szczyci się tym, że ma wyższy poziom cyfryzacji usług publicznych niż inne państwa w regionie (można o tym przeczytać na naszych łamach tutaj), to najwyższy czas zmienić nazwę „Ministerstwo Cyfryzacji” na jakąś inną - bardziej odpowiadającą nadchodzącym wyzwaniom.
„Ministerstwo Polityki Cyfrowej” wydaje się zdecydowanie bardziej adekwatną nazwą dla resortu, który za rządów Zjednoczonej Prawicy został rozwiązany, aby potem - również za rządów Zjednoczonej Prawicy, tylko w kolejnej kadencji - powstać z martwych. Dlaczego taka propozycja? Przede wszystkim dlatego, że to, co cyfrowe - jest polityczne. Nie ma sensu udawać, że kwestie cyfrowe są dziś niezależne od polityki, że to tylko technologie i ich wdrożenia do rzeczywistości współdzielonej przez obywateli i obywatelki.
Jak bardzo polityczne potrafią być sprawy związane z tym, co cyfrowe, pokazała wspomniana już wcześniej sprawa Pegasusa, a także pandemia koronawirusa, w której liczne państwa świata udowodniły, że kwestie zdrowia publicznego mogą być doskonałym pretekstem do przystrzyżenia prawa do prywatności. Polityczna jest również kwestia obecności wielkich firm technologicznych w życiu społecznym, a także czynionych przez nie inwestycji. Najdobitniejszym przykładem polityczności tego problemu jest zagadnienie suwerenności cyfrowej, jak i temat transferu danych, na których operują państwowe instytucje za oceanem, który nasuwa się w kontekście zastosowania amerykańskich usług cyfrowych w administracji publicznej.
Wreszcie - polityczne są regulacje. Polska dwóch ostatnich kadencji bardzo niechętnie podchodziła do tego tematu, spoglądając z ukosa na ponadnarodowe inicjatywy zmierzające do regulacji Big Techów, na których inwestycjach i obecności w kraju jej zależy. Regulacje jednak stały się faktem - pakietowe Akt o usługach cyfrowych i Akt o rynkach cyfrowych, nadchodzący Akt o sztucznej inteligencji i wreszcie obowiązujące już 5,5 roku RODO - to słoń w pokoju, którego wreszcie trzeba dojrzeć. To polityka cyfrowa, która zapukała do polskich drzwi - i nie można dłużej jej ignorować.
Po drugie: cyfrowa edukacja na serio
W kampanii wyborczej pojawiały się propozycje usprawnienia edukacji. Prawo i Sprawiedliwość, jak pisaliśmy na naszych łamach w tym tekście zbierającym dla Was wyborcze obietnice z zakresu spraw cyfrowych, postuluje lekcje programowania przez cały okres kształcenia dla każdego dziecka.
Nie każdy musi być programistą. Nie każdy powinien. Powiedzmy sobie to szczerze, raz i prosto w oczy - bo nie każdy ma do tego kwalifikacje i predyspozycje i nie chodzi tylko o umiejętność kodowania (które jest jedną z kwalifikacji, które trzeba mieć, aby być programistą czy programistką). Czy egzekwowanie umiejętności kodowania od wszystkich - niezależnie od tego czy chcą to robić i czy mają do tego uwarunkowania - ma sens? Nie. To stworzenie lekcji -koszmaru, które zniechęcą do poznawania nowych technologii i odepchną uczniów i uczennice od edukacji cyfrowej. Samo w sobie jest to ogromnym, bogatym w konsekwencje błędem - w szczególności, jeśli przyjrzymy się temu, jak dziś wygląda krajobraz zagrożeń i ryzyko, z którym codziennie stykamy się jako cyfrowi tubylcy.
Cyfrowa edukacja powinna być priorytetem - bo na tym polu Polska wciąż plasuje się relatywnie nisko w rankingach europejskich, a dysproporcje pomiędzy umiejętnościami poszczególnych grup demograficznych są znaczne. Skupmy się jednak na edukacji szkolnej.
Co powinno wejść w skład dobrego programu cyfrowej edukacji? Przede wszystkim - podstawy wiedzy o cyberbezpieczeństwie, prywatności, mechanizmach działania nowoczesnych urządzeń łączących się z internetem (i internetu w ogóle), kwestie związane z zagadnieniami takimi, jak profilowanie behawioralne, wykorzystywanie danych do marketingu (również politycznego), tematy związane z wojną handlową, wykorzystaniem technologii w geopolityce, jak i ich znaczeniem dla obronności i bezpieczeństwa narodowego. Kurs oczywiście powinien być dostosowany do etapów kształcenia szkolnego, jednak całość jego realizacji można zamknąć w ośmiu klasach szkoły podstawowej. To dobry moment, aby uczniowie i uczennice mogli zadecydować, czy będą chcieli kształcić się w kierunku bycia programistami.
Dodatkowo - odpowiedzialne za edukację w szkole powinno być państwo. Kadry pedagogiczne. Nie NGO-sy. Nie prywatne firmy technologiczne, wykorzystujące każdą okazję do tego, by łowić użytkowników swoich usług i od najmłodszego wieku budować lojalność względem marki.
Po trzecie: cyberbezpieczeństwo. Cywilne też
Cyberbezpieczeństwo jest priorytetem. Nie trzeba tego specjalnie rozwijać - w jakiej żyjemy sytuacji geopolitycznej i w jakim znajdujemy się położeniu, to rzecz wiadoma. W kontekście cyberbezpieczeństwa bardzo dużo dzieje się na polu militarnym - o czym niejednokrotnie pisaliśmy na CyberDefence24.pl, m.in. rozmawiając z gen. dywizji Karolem Molendą, dowódcą Komponentu Wojsk Obrony Cyberprzestrzeni.
Cyberbezpieczeństwo w kontekście wojskowym to jednak tylko jedna strona medalu. Nie mniej istotne jest cyberbezpieczeństwo w sektorze cywilnym - po stronie dzisiejszego resortu cyfryzacji i zależnych od niego instytucji. To one w naturalny sposób - na wzór krajów Zachodu, takich jak USA, są drogowskazami dla sektora prywatnego, gdy mowa o cyber. To one powinny służyć wsparciem w tym zakresie firmom, organizacjom Trzeciego Sektora, jak i wszelkim cywilnym instytucjom administracji na szczeblu samorządowym.
Warto inwestować w kadry, budowę zakresu samodzielnych kompetencji cywilnego cyberbezpieczeństwa, a także rozpoznawalność cywilnych instytucji za nie odpowiedzialnych - tak, by komunikacja wykraczała poza grono dziennikarsko-eksperckie i sięgała tam, gdzie jest najbardziej potrzebna - do osób, które codziennie odpowiadają za cyberbezpieczeństwo struktur swoich firm i organizacji. Jest przed czym się chronić - zagrożeniem bowiem jest nie tylko Rosja, ale także Chiny, nastawione na cyberszpiegostwo gospodarcze.
Po czwarte: przejrzystość lobbingu
Lobbing. Nigdy nie był tak ważny, jak w erze gospodarki cyfrowej. Dlaczego? Pisaliśmy o tym m.in. tutaj. Zagwarantowanie przejrzystości działań lobbingowych, których wynikiem niejednokrotnie jest zapóźnienie regulacyjne Polski lub nawet wprost - brak realizacji niektórych postulatów niezbędnych dla zrównoważonego, ale realnego rozwoju naszego kraju na polu gospodarki cyfrowej, to konieczność.
Polska nie poradzi sobie dobrze w cyfrowej przyszłości, jeśli o kształcie prawa będą decydować wielkie firmy technologiczne lub związane z nimi grupy interesu. Nie poradzi sobie, jeśli nie będzie samodzielnie decydować o kształcie własnych regulacji prawnych i wdrożeniu tych, które tworzone są w Unii Europejskiej. Nie poradzi sobie, jeśli przeniesie odpowiedzialność za działania regulacyjne i obsługę usług publicznych de facto na Big Techy. Prędzej czy później obudzi się w roli cyfrowej kolonii, w której to wielkie firmy technologiczne decydują o kształcie prawa, programów nauczania w szkołach (jak słynne lekcje historii we współpracy z Metą, co do których nigdy nie rozwiano wątpliwości dotyczących edukacji nauczycieli, rodziców i uczniów na temat ryzyka dla prywatności niesionego przez technologie AR i VR) oraz innych kluczowych ze społecznego punktu widzenia kwestiach.
Na tapecie już niebawem pojawią się dyskusje o przejrzystości algorytmów odpowiedzialnych za wsparcie w podejmowaniu decyzji w administracji. Warto zdążyć rozprawić się z lobbingiem, zanim będziemy mieli w tej kwestii problemy takie, jak występują już w USA czy Wielkiej Brytanii.
Cztery priorytety na cztery lata
W powyższym tekście wskazaliśmy cztery priorytety na cztery lata nowej kadencji. To oczywiście tylko zarys i subiektywny wybór - z innego punktu widzenia, na przykład tego wyrażanego przez biznes lub środowiska regulacyjne, najważniejsze kwestie mogą rysować się zupełnie inaczej.
Te wskazane powyżej to perspektywa prospołeczna i proobywatelska - a jak twierdzili liczni liderzy polityczni w kampanii, to przecież właśnie ona jest najważniejsza - i to dla niej idzie się po zwycięstwo.
Serwis CyberDefence24.pl otrzymał tytuł #DigitalEUAmbassador (Ambasadora polityki cyfrowej UE). Jeśli są sprawy, które Was nurtują; pytania, na które nie znacie odpowiedzi; tematy, o których trzeba napisać – zapraszamy do kontaktu. Piszcie do nas na:*[email protected].*
Haertle: Każdego da się zhakować
Materiał sponsorowany