Prywatność
Sharenting jeszcze bardziej popularny i… niebezpieczny
O zjawisku sharentingu – dzieleniu się zdjęciami i nagraniami dzieci w internecie przez ich rodziców, napisano już w kontekście zagrożeń bardzo wiele. Na horyzoncie pojawiają się jednak kolejne – wynikające z rozwoju nowych technologii, m.in. sztucznej inteligencji. Na czym polegają?
Do dzielenia się zdjęciami i nagraniami wideo, na których znajdują się dzieci, ich rodzice zachęcani są nie tylko np. przez magazyny o tematyce parentingu czy profile w social mediach poświęcone tej tematyce, ale i przez same platformy społecznościowe, takie jak np. Instagram.
Jak rozległe jest zjawisko sharentingu?
Zdjęcia dzieci to materiały, które generują duże zaangażowanie i statystycznie przyciągają dość dużą uwagę odbiorców. Magazyn „Time" podaje, że 92 proc. dzieci z USA jest obecnych online jeszcze przed osiągnięciem wieku dwóch lat. Jedna czwarta wszystkich dzieci natomiast... pojawia się w social mediach zanim w ogóle się narodzi – bo na Instagram i do innych sieci społecznościowych trafiają ich zdjęcia z USG, wykonywanego przez kobiety w ciąży.
Według niektórych analiz, większość rodziców dzieli się ok. 1,5 tys. zdjęć i wideo swoich dzieci do chwili osiągnięcia przez nie wieku pięciu lat. To przeważnie dokumentacja życia małego człowieka – jak uczy się jeść, stawiać pierwsze kroki, a także jak pomysłowo, bądź estetycznie ubiera go matka, która często traktuje – świadomie lub nie – dziecko jak coś, czym można chwalić się w mediach społecznościowych i co przypomina żywą „lalkę typu bobas".
Badania London School of Economics wykazały, że sharenting odnotował rekordowy wzrost podczas pandemii koronawirusa, kiedy dokumentowanie życia swojego i swoich dzieci dla wielu osób stało się sposobem na budowanie i podtrzymywanie relacji społecznych, nagle przymusowo przeniesionych do rzeczywistości wirtualnej, a w realnym życiu objętych lockdownem i innymi obostrzeniami.
Czytaj też
Ryzyko dla prywatności
Sharenting to oczywiste ryzyko dla prywatności dzieci, ale także ich rodziców. Zdecydowana większość zdjęć małoletnich osób jest publikowana nie tyle bez ich zgody, co nawet bez ich wiedzy.
Rodzice podejmują w ten sposób decyzję o tym, jak będzie wyglądał cyfrowy ślad dziecka – i nierzadko mogą doprowadzić do sytuacji, w której osoba, gdy już dorośnie, będzie bardzo niezadowolona z tego, jakie jej zdjęcia trafiały do internetu i w jakich kontekstach (nie trzeba daleko szukać, aby znaleźć fotografie przedstawiające dzieci np. korzystające z nocnika). Materiały takie mogą być przez dorosłe już dzieci, bądź nastolatki, postrzegane jako odbierające im godność i kompromitujące – trudno się temu dziwić.
Czytaj też
Ryzykiem jest również możliwość kradzieży tożsamości – proceder ten rozpoznany został zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie okazało się, iż zdjęcia dzieci zamieszczane przez rodziców w sieci były masowo gromadzone przez cyberprzestępców, którzy zestawiali je z innymi danymi osobowymi, łatwymi do znalezienia w internecie, co prowadziło do nadużyć np. finansowych – w ten sposób osoba nieletnia, ale mogąca już dokonywać ograniczonych czynności prawnych, mogła obudzić się na progu dorosłego życia z historią kredytową, której wcale samodzielnie nie zapisała.
Czytaj też
Wykorzystywanie dzieci do celów finansowych
Uniwersytet w Winchester (Wielka Brytania) rozpoznał jeszcze inny problem związany z publikacją wizerunku dzieci w internecie.
Choć słowo „wykorzystywanie" kojarzy nam się przede wszystkim z internetową pedofilią, o której głośno jest choćby w kontekście dyskusji na temat backdoorów w popularnych usługach cyfrowych mających umożliwiać służbom odpowiednie działania celem zapobiegania tego rodzaju przestępstwom lub budzącej liczne kontrowersje tzw. kontroli czatu w UE, brytyjscy badacze wskazują na kolejną płaszczyznę wykorzystywania dzieci online.
To używanie ich wizerunku w celach zarobkowych przez rodziców, którzy wykorzystują swoje dzieci jako młodocianych influencerów.
Czytaj też
Kidfluencerzy – to miano, którym badacze z Winchesteru (i nie tylko oni) określają młodocianych influencerów występujących w mediach społecznościowych nierzadko bez zrozumienia tego, w czym biorą udział. Decyzję o tym, że dane dziecko pojawi się w poście sponsorowanym np. przez markę ubrań lub jedzenia dla niemowląt podejmują za nie rodzice – i to oni zarabiają na tym pieniądze. Dziecko nie rozumie przecież, w czym bierze udział; z czasem jednak może stać się minicelebrytą, z którego rodzice będą czerpać korzyści materialne, a doświadczenie takiego dzieciństwa może być tyle stresujące, co traumatyczne w skutkach, nie mówiąc już o ograbieniu z prywatności.
Aspektem, który dostrzegają akademicy z Winchesteru, jest również fakt wykonywania w ten sposób przez dzieci pracy. Praca małoletnich jest zakazana prawnie – tymczasem, dzieci w mediach społecznościowych wykonują pracę (jaką jest pozowanie, testowanie produktów), wykorzystywany w celach zarobkowych jest również ich wizerunek, co w świecie dorosłych też jest kwestią prawnie regulowaną.
Czytaj też
Nowe zagrożenia na horyzoncie
Na nowe zagrożenia związane z sharentingiem wskazuje dziennik „Financial Times", w którym czytamy o niebezpieczeństwie związanym z wykorzystaniem zdjęć dzieci przez agregatory gromadzące wizerunki twarzy dla potrzeb sztucznej inteligencji.
Generatywna sztuczna inteligencja, jak i algorytmy rozpoznawania twarzy, opierają się na analizie zdjęć osób pobieranych bardzo często z otwartych, publicznie dostępnych źródeł – a do takich należą m.in. konta na Facebooku czy Instagramie osób, które nie ograniczą ich widoczności do poziomu konta prywatnego lub treści widocznych tylko dla znajomych.
Narzędzia generatywnej sztucznej inteligencji, które zdolne są dziś tworzyć według zadanego opisu całe obrazy przedstawiające zdefiniowane przez użytkownika scenografie, to np. Dall-E 2 i Midjourney oraz Stable Diffusion.
Wykorzystują one właśnie dane pobierane z otwartego internetu – zatem również zdjęcia dzieci, które rodzice umieszczają w mediach społecznościowych. Znalezienie się w „dziele sztuki" wygenerowanym przez AI nie zawsze musi być powodem do dumy – warto o tym pamiętać, szczególnie, że inwencja użytkowników tego rodzaju narzędzi nie zna granic i nie zawsze musi podążać w dobrym kierunku.
Serwis CyberDefence24.pl otrzymał tytuł #DigitalEUAmbassador (Ambasadora polityki cyfrowej UE). Jeśli są sprawy, które Was nurtują; pytania, na które nie znacie odpowiedzi; tematy, o których trzeba napisać – zapraszamy do kontaktu. Piszcie do nas na: [email protected].