Reklama

Social media

Facebook i ban na Konfederację. „Serwisy społecznościowe nigdy nie były agorą demokracji”

Fot. Thought Catalog/Unsplash
Fot. Thought Catalog/Unsplash

Sprawa usunięcia profilu Konfederacji z Facebooka to nie tylko kwestia blokady dostępu do promowania się na tej platformie dla jednej z partii politycznych obecnych w Parlamencie. To przede wszystkim kolejny przykład tego, że giganci technologiczni wpływają na demokrację. Ci, którzy to lekceważą, są wyjątkowo krótkowroczni.

Tyle opinii, ilu użytkowników. Jedni stoją po stronie serwisu społecznościowego, który w oficjalnym oświadczeniu podał, iż do usunięcia profilu Konfederacji doszło z powodu powtarzających się naruszeń regulaminu portalu w zakresie mowy nienawiści, dotyczącej "treści bezpośrednio atakujących inne osoby na podstawie tzw. cech chronionych, takich jak narodowość czy orientacja seksualna" oraz zasad dotyczących dezinformacji na temat COVID-19, "a w szczególności fałszywych twierdzeń o tym, że maski nie ograniczają rozprzestrzeniania się choroby, że śmiertelność COVID-19 jest taka sama lub niższa niż grypy, a także że szczepionki na COVID-19 nie zapewniają żadnej odporności i są nieefektywne".

Drudzy uważają, że prywatna firma nie ma prawa blokować czy też usuwać strony partii politycznej, nawet jeśli ta naruszała zasady polityki platformy. Temat ten nie jest ani odkrywczy, ani nowy. Wystarczy wspomnieć burzę wokół zablokowania profilu byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa, który dożywotnio został pozbawiony dostępu do Twittera oraz Facebooka.

Z wywiadu dla CyberDefence24.pl z jednym z liderów partii Konfederacja, Krzysztofem Bosakiem wynika, że ugrupowanie – jako administrator swojej strony na Facebooku – nie wie, co przesądziło o usunięciu profilu partii, ani „jaki materiał platforma uważała za poważny”. Dodał, że ostatni komunikat ostrzymali 30 listopada, który dotyczył zarzutu publikacji fake newsa. „Opublikowaliśmy zdjęcie z marketu przedzielonego płotem, gdzie był podział na zaszczepionych i niezaszczepionych. Ich (Facebooka - red.) wyszukiwarka graficzna rozpoznała to zdjęcie, że w innych państwach było oznaczone jako fake news” – mówił nam Krzysztof Bosak.

Czytaj też

Podkreślił, że „od 2016 roku nie mieli kontaktu z żywym człowiekiem z Facebooka”. „Wówczas rozmawialiśmy z p. Jakubem Turowskim (dyrektor Facebooka ds. polityki publicznej w regionie Europy Środkowo-Wschodniej i państw bałtyckich - red.), który mówił, że nas zapraszają, żeby wyjaśnić z nami, jak działają ich reguły, po czym kilka dni przed spotkaniem odwołali je, przestali odbierać telefony i już szósty rok z rzędu milczą” – zaznaczył.

Dwa projekty, dwie wizje

W związku ze zbanowaniem Konfederacji nastapiło wzmożenie wśród polityków, którzy zapowiedzieli potrzebę uregulowania relacji między partiami politycznymi a właścicielami platform społecznościowych. Choć wiadomo o tym co najmniej od kilku lat, dopiero ta sytuacja miała przyspieszyć prace nad tzw. ustawą wolnościową Ministerstwa Sprawiedliwości. Własny projekt, napisany - jakby nie patrzeć – zapewne w kilkanaście godzin – przedstawiła również Konfederacja .

Pod koniec września 2021 roku pisaliśmy o tym , że projekt ustawy o ochronie wolności słowa w internetowych mediach społecznościowych - z inicjatywy Ministerstwa Sprawiedliwości - trafił do wykazu prac legislacyjnych Rady Ministrów. Proponowane prawo budziło wiele kontrowersji, m.in. ze względu na kwestie związane z wolnością wypowiedzi i możliwym wykorzystaniem go do celów cenzury.

W piątek, podczas konferencji ministra Zbigniewa Ziobry i wiceministra Sebastiana Kalety, Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiedziało „przyspieszenie prac nad projektem ustawy o ochronie wolności słowa w internetowych serwisach społecznościowych”. Kaleta powiedział, że konsultacje projektu trwały trzy miesiące, udział wzięło w nich kilkadziesiąt podmiotów, w tym - urzędy centralne, firmy i organizacje pozarządowe. O zmianach, jakie wprowadzono w projekcie piszemy TUTAJ.

Jednocześnie, Sebastian Kaleta podczas konferencji ocenił, że unijny akt DSA (Digital Services Act), mający regulować odpowiedzialność platform społecznościowych za pojawiające się na nich treści, niesie ryzyko dla obywateli. "Te rozwiązania, które są dzisiaj proponowane przez KE, wręcz wzmocnią możliwość cenzurowania treści przez wielkie korporacje" - powiedział. "Skoro UE nie planuje na ten moment dać gwarancji wolności słowa polskim obywatelom, a mamy takie ustawy w Niemczech i we Francji, dlaczego Polska nie ma mieć takich przepisów już teraz?" - pytał w swoim wystąpieniu wiceminister.

Natomiast projekt Konfederacji zakłada „zakazanie usuwania stron i treści prezentowanych przez partie polityczne czy koła poselskie przez Facebooka" oraz zakazania "manipulowania algorytmami i zasięgami”. W projekcie Państwowej Komisji Wyborczej przyznano prawo do nakładania wielominilionowych kar na właścicieli serwisów społecznościowych - do nawet 50 mln złotych.

Z naszych informacji wynika, że w tym tygodniu ma odbyć się debata w Sejmie na temat potrzeby regulacji stosunków między ugrupowaniami politycznymi a serwisami społecznościowymi. Kto dokładnie pojawi się w ramach dyskusji – na razie nie wiadomo.

Brak przejrzystych procedur

Zapytaliśmy osoby na co dzień zajmujące się tematyką Big Techów, co sądzą na temat decyzji Facebooka i czy usunięcie profilu Konfederacji wobec m.in. treści antyszczepionkowych, jakie się tam pojawiały było słuszne, czy też nie.

Krzysztof Izdebski, ekspert prawny Fundacji im. Stefana Batorego nie ukrywa, że Konfederacja i wiele treści, które publikuje jest mu całkowicie obca, czy wręcz wywołuje u niego bardzo negatywne emocje.

„Staram się jednak na problem spojrzeć szerzej, bo dzisiaj to może być Konfederacja, a jutro ktoś go cenię znacznie bardziej. Usunięcie czy zablokowanie profilu powinno być absolutną ostatecznością. Być może lepszym rozwiązaniem byłoby oznaczenie treści niektórych wpisów jako dezinformacyjnych lub ich ukrycie. Jestem natomiast absolutnie pewien, że przedstawiciele platformy powinny reagować w oparciu o przejrzystą procedurę. A tego nie zrobili w tym przypadku i nie robią w wielu innych” – zaznacza.

Jego zdaniem treści antyszczepionkowe są nie tylko groźne dla zdrowia publicznego, ale też są bardzo często realizacją agendy Kremla, więc dopuszcza ich usuwanie. „Znowu w oparciu o przejrzyste uzasadnienie, ale nie jestem do końca przekonany, czy usuwanie profilu partii politycznej - cokolwiek byśmy o niej nie myśleli - jest dobrym rozwiązaniem” – komentuje dla nas Izdebski.

Jego zdaniem, Big Techy traktują w dużej mierze swoich użytkowników „jak trybiki do zarabiania pieniędzy”. „Dlatego zresztą treści, które Konfederacja publikowała dawały jej takie zasięgi. Na kontrowersyjnych treściach po prostu się zarabia. Z drugiej strony platformy mają też ogromną odpowiedzialność za efekty publikowanych treści. Nie zazdroszczę im tych rozterek - pamiętajmy, że w okresie natężenia konfliktu w Mjanmie (Birmie), Facebook, na którym publikowano wezwania do mordów był wręcz oskarżany o ludobójstwo. Wiem też, z jakimi emocjami muszą mierzyć się moderatorzy Facebooka, którzy np. często oglądają dziennie kilkadziesiąt treści pedofilskich. Czasami trzeba więc działać bardzo szybko, wręcz automatycznie. Natomiast ten automatyzm powinien być ograniczony w przypadku kwestii mniej oczywistych, na przykład właśnie w przypadku legalnych organizacji czy partii politycznych. Tu człowiek powinien ocenić konsekwencję, które często wykraczają poza to co jest na platformie” – uważa ekspert.

Serwisy społecznościowe nigdy nie były agorą demokracji

Nieco innego zdania jest prof. Jan Kreft, który stwierdza pytany przez nas o tę sprawę, że Facebook (Meta) zachował się tak, jak przystało na lidera wśród superplatform, ustalił warunki i je egzekwuje. „Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. Zaskakuje reakcja na ten ruch. Wynika ona z niezrozumienia i błędnego osądu. Przez dwie dekady chcieliśmy dostrzec w serwisach społecznościowych agorę demokracji, tymczasem nigdy taką nie były, nawet jeśli niekiedy, dość dawno temu, próbowały się tak kreować. To po prostu miejsca zarządzania relacjami społecznymi, a przede wszystkim zarządzania spotkaniami użytkowników z reklamodawcami i dziesiątek milionów firm z innymi firmami. Aż tyle i tylko tyle” – ocenia profesor.

Jednocześnie uważa, że to media publiczne i część mediów komercyjnych nadal definiują się jako „mityczna IV władza”. „Facebook i jemu podobne zawsze podkreślały, że nie pełnią tej roli. Owszem, głosiły, że są miejscami >>łączenia ludzi<<, ale z rolą forum publicznej debaty nie ma to wiele wspólnego. Tam jest mało debaty, tak jak w ogóle nie ma „społeczności”, są tylko zatomizowane jednostki” – dodaje.

Fakt blokady Konfederacji ze względu na m.in. treści antyszczepionkowe - jakie publikowała na swoim profilu - prof. Jan Kreft ocenia bez zaskoczenia. „Po prostu prywatna korporacja uznała, że usługobiorca nie powinien korzystać z jej usług, bo nie przestrzega narzuconych przez nią reguł. To niektórym jej klientom wydaje się – sięgając po metaforę – że to publiczny plac głoszenia poglądów, a to tymczasem prywatny plac z własnym (nieczytanym) regulaminem i z bardzo sprawnym dozorcą” – podkreśla.

W jego opinii nie ma też znaczenia czy to profil partii politycznej został zablokowany, czy byłby to prywatny użytkownik. „Nie ma to istotnego znaczenia, może tylko być czynnikiem wprowadzającym w błąd, bo sugerującym, że partia to coś ważniejszego niż obywatel czy przedsiębiorstwo albo państwo. Na platformie wszyscy występują przede wszystkim w rynkowej roli. I wiadomo to od dawna. Jeśli się komuś nie podoba Facebook, to może zmienić platformę. Poza tym znacznie większe wrażenie zrobiłaby na Facebooku rezygnacja z jego usług dużej sieci komercyjnej, niż decyzja jednej czy drugiej partii politycznych. Ta pierwsza mogłaby pociągnąć następne, natomiast partie polityczne zapomniały, gdzie trafiły” – stwierdza profesor w komentarzu dla CyberDefence24.pl.

Nie wiadomo, na jakie treści trafi

Swoje zdanie wyraziła również Nadia Oleszczuk, współorganizatorka protestu obywatelskiego na IGF 2021, która domagała się m.in. uregulowania praw pracowników platform cyfrowych. Zaznacza, że Konfederacja wielokrotnie udostępniała na Facebooku treści, które były obraźliwe oraz nawołujące do szerzenia nienawiści w internecie.

„Wykorzystywali do tego także mój wizerunek oraz moje wypowiedzi, aby generować coraz większe zasięgi, dzięki wzbudzaniu skrajnych emocji, a co za tym idzie także nienawistnych komentarzy. Tak było chociażby z moją wypowiedzią, w której mówiłam o aborcji jako o bezpiecznym świadczeniu medycznym, czy z innymi wypowiedziami, np. o prawach pracowniczych. W żaden sposób nie moderowali komentarzy pod postami, tym samym narażając mnie na niebezpieczeństwo. Przeprowadzona przez Konfederację kampania nienawiści w internecie przyczyniła się do tego, że zaczęłam dostawać na swoją skrzynką mailową groźby śmierci oraz gwałtu, które były uzasadnione argumentami z fanpage’a Konfederacji, a autorzy pisali wprost o swoich poglądach politycznych. Nie mogę więc z wymienionych powodów ocenić decyzji Facebooka jako niewłaściwej. Muszę jednak przyznać, że odczuwam pewien niepokój, mając świadomość, że Facebook arbitralnie może usunąć każdy profil czy fanpage z platformy - tylko na podstawie swojego regulaminu. Skąd mamy wiedzieć, że któregoś dnia, tak się nie wydarzy z propracowniczymi treściami na Facebooku? Powinna na pewno funkcjonować sprawiedliwa droga odwoławcza od takiej decyzji” – stwierdza.

Dodaje, że „treści antyszczepionkowe, jakie publikowano są szkodliwe dla społeczeństwa oraz powodują zwiększenie braku zaufania do państwa i instytucji państwowych”. „Jedyną racjonalną drogą do postpandemicznej rzeczywistości, przerwania serii niepotrzebnych śmierci Polek i Polaków oraz zapewnienia nam wszystkim bezpieczeństwa są obowiązkowe szczepienia” – podkreśla.

Jej zdaniem powinna jednak funkcjonować sprawiedliwa droga odwoławcza od takiej decyzji Facebooka. „Rozwiązaniem jest DSA (Digital Services Act – red.), zaproponowany przez Komisję Europejską. DSA, czyli kodeks usług cyfrowych, który reguluje zagadnienia związane z moderacją treści, targetowaniem reklam i wykorzystywaniem algorytmów do rekomendowania treści. Co Kodeks Usług Cyfrowych oznaczałby dla użytkowników i użytkowniczek Facebooka? Przede wszystkim przy każdej treści, która została moderowana znajdowałaby się jasna informacja, dlaczego oraz możliwość odwołania się od takiej decyzji do samej platformy, a jeśli taka droga nie byłaby satysfakcjonująca, to także możliwość rozpatrzenia takiego wniosku przez osobę trzecią” – przypomina Nadia Oleszczuk.

Jak dzieci we mgle?

Niezaprzeczalnie media społecznościowe mają coraz większy wpływ na nasze życie. Za ich pośrednictwem zawieramy znajomości, publikujemy najważniejsze informacje z naszego życia prywatnego i zawodowego, dokonujemy zakupów czy umawiamy się na randki. Choć coraz więcej mówi się o wypaleniu cyfrowym czy negatywnych skutkach obecności na platformach (jak np. zaburzone poczucie własnej wartości czy nawet depresja nastolatek, kiedy oglądają idealne zdjęcia na Instagramie), trendu „odwrotu” od social mediów nadal nie widać. Co najwyżej zmieniamy platformy, a najmłodsi nie widzą już niczego atrakcyjnego w Facebooku – dawno już bowiem przenieśli się na TikToka.

Czy jako społeczeństwo zdajemy sobie sprawę z wpływu Big Techów na nasze życie, wybory, politykę? Zdaniem Krzysztofa Izdebskiego, wiele osób zajmujących się tematyką technologii doskonale zdaje sobie z tego sprawę. „Ale sądzę, że nie jest to powszechna wiedza” – zaraz dodaje. „Chociaż pewnie nie wśród samych polityków. Dobrze wiedzą, że dobrze mieć zasięgi na Facebooku i często zdają sobie z tego, do jakich negatywnych zjawisk prowadzi pogoń za zasięgami. Albo zdają sobie sprawę i świadomie polaryzują społeczeństwo. I tu odnajdują z algorytmami Big Techu dużą symbiozę” – podkreśla.

Natomiast prof. Jan Kreft nie sądzi, że jako społeczeństwo zdajemy sobie sprawę z wagi platform społecznościowych. „Władza platform polega generalnie na zdolności narzucania określonego zachowania, bądź u nas jak najdłużej, rekomenduj, dziel się treścią itd. i delikatnego, trudnego do oceny, kontrolowania poczynań człowieka, grup społecznych i podmiotów gospodarczych, a nawet państw. To także władza zarządzania widocznością (np. ugrupowań), władza kreowania zbiorowych wyobrażeń, kształtowania doświadczeń i decydowania o kierunkach rozwoju - z tego wszystkiego raczej nie zdajemy sobie sprawy” – mówi nam.

„Rok temu Facebook, Twitter i wiele innych dokonał ważnego aktu sprawowania władzy nad dyskursem – dokonali trumpwashingu (nie był ani pierwszy, ani ostatni). Uznały, że – nawiązując do słów Marka Zuckerberga – ryzyko pozwolenia prezydentowi Stanów Zjednoczonych na dalsze korzystanie z usług jest zbyt duże. I co się wydarzyło? Dwadzieścia cztery godziny po ataku na Kapitol głównym tematem na Twitterze nie był największy kryzys demokracji w Stanach Zjednoczonych, tylko to, że Elon Musk został najbogatszym człowiekiem na świecie. Czy to znaczy, że umiłowanie demokracji okazało się nienachalne? Chyba raczej tylko to, że platformy są właśnie placem wojny o uwagę – podsumowuje.

Z kolei Nadia Oleszczuk wyraża nadzieję, że nasza świadomość, jako społeczeństwa wciąż się w tym zakresie zwiększa. „Coraz więcej możemy usłyszeć, o tym, że zasilając platformy swoimi danymi wykonujemy pracę. A dokładnie pracę informacyjną. Jeśli te dane umożliwiają uzyskanie przychodu, to znaczy, że wykonaliśmy pracę o pewnej wartości ekonomicznej. Tą pracą informacyjną może być odbieranie komunikatów, przyswajanie ich, odpowiadanie na nie… Najtrudniejsza do uchwycenia jest praca afektywna, praca emocjami, odczuwanie emocji. To wszystko może generować strumień bardzo użytecznych danych. Platformy cyfrowe dokonały także zmian w rozumieniu pracy. Mario Tronti już w latach 70. wprowadził pojęcie fabryki społecznej. Nie jest tak, że fabryka jest tylko w zakładzie pracy, tylko jest wszędzie oraz obejmuje różne stosunki pozafabryczne. Tronti nie miał jednak możliwości zetknąć się ze zjawiskiem Internetu. Skoro zasilanie platform naszymi danymi to praca informacyjna, to w tej nowej fabryce siedzimy przez kilkanaście godzin na dobę. Na platformach społecznościowych spędzamy całe godziny i dni naszego cennego czasu, uwagi, emocji, sygnałów. Te wszystkie rzeczy zostają przechwycone i monetyzowane, a potem przynoszą ogromną rentę ekonomiczną. Pracujemy w tej fabryce cały dzień” – ocenia.

Sekretarz stanu i pełnomocnik ds. cyberbezpieczeństwa Janusz Cieszyński wysłał oficjalne stanowisko do Mety, będące protestem wobec decyzji giganta. Pismo rozpoczął zwrotem „Dear Sir/Madame” do dzisiaj bowiem nie wiadomo, do kogo się zwrócić, kiedy pojawi się problem. Nie wiadomo na razie, czy i kiedy koncern zajmie się sprawą.

Chcemy być także bliżej Państwa - czytelników. Dlatego, jeśli są sprawy, które Was nurtują; pytania, na które nie znacie odpowiedzi; tematy, o których trzeba napisać - zapraszamy do kontaktu. Piszcie do nas na: [email protected]. Przyszłość przynosi zmiany. Wprowadzamy je pod hasłem #CyberIsFuture.

Reklama
Reklama
Reklama

Komentarze