Reklama

Prywatność

#CyberMagazyn: Na podsłuchu. Krótka historia narzędzi szpiegowskich

Autor. Florian Olivo / Unsplash

Kiedy myślimy o narzędziach szpiegowskich, podsuwają nam się w pierwszej kolejności obrazy zaawansowanych systemów opartych o rozwiązania cyfrowe. Pierwszy nasłuch trzy tysiące lat przed naszą erą możliwy był jednak dzięki architekturze, a narzędzia szpiegowskie są stare jak człowiek i jego nigdy nie gasnąca ciekawość.

Reklama

Według licznych anegdotek o Katarzynie Medycejskiej, jej pałac w Luwrze wypełniały rozmaite struktury architektoniczne umożliwiające jej podsłuchiwanie prowadzonych w nim konwersacji - na przykład stożkowe ciągi wentylacyjne, które doskonale niosły dźwięk.

Reklama

Amerykański Kapitol w Waszyngtonie, do złudzenia przypominający architektonicznie katedrę św. Pawła w Londynie, ma z kolei wiele galeryjek, "szepczących balkonów" umożliwiających podsłuchiwanie rozmów prowadzonych po drugiej stronie pomieszczenia.

Podsłuchiwanie, podobnie jak inne formy pozyskiwania informacji, które dziś śmiało nazwalibyśmy szpiegostwem, kwitły już w IV w. p.n.e., o czym wiemy m.in. ze "Sztuki wojny" wielkiego Sun Tzu i z indyjskiego traktatu "Artaszastra" z tego samego okresu, którego tematem było całkiem współcześnie rozumiane bezpieczeństwo państwa.

Reklama

Czytaj też

Współczesne szpiegostwo to rozległa dziedzina, której początki możemy przypisać przede wszystkim zdobyczom Anglii epoki Tudorów, a konkretniej jednego człowieka - nadwornego szpiega królowej Elżbiety I, córki Henryka VIII.

Sir Francis Walsingham, który nie doczekał się dziś należnego mu upamiętnienia i którego dom można obejrzeć jedynie w postaci ruin oferujących widok na nagie fundamenty, zbudował pierwszy kompletnie działający system szpiegowski na dworze swojej pani, w skład którego wchodzili kryptografowie, a także eksperci od fałszowania dokumentów i łamania pieczęci.

Za Walsinghama doskonale miał się również wywiad osobowy, którym nadworny szpieg królowej posługiwał się z gracją w polityce zagranicznej, polegając na informacjach dotyczących tak spraw jawnych, jak i poufnych, dostarczanych przez sieć agentury rozciągającą się od kontynentalnej Europy Zachodniej aż po basen Morza Śródziemnego, Konstantynopol i Afrykę.

Rozmowa kontrolowana

Pierwszym komercyjnie dostępnym narzędziem szpiegowskim z prawdziwego zdarzenia, o którym można powiedzieć, że trafiło do użytku w szerokich kręgach, był Detectifone. Przypominał dyktafon i pozwalał transmitować przez połączenie kablowe podsłuchiwaną rozmowę na dowolną odległość.

Oczywiście, Detectifone i inne tego typu urządzenia, od których zaroiło się na amerykańskim rynku, miały służyć przede wszystkim prywatnym detektywom i agentom służb. Szybko jednak okazało się, że korzystają z nich lobbyści, żony chcące udowodnić niewierność swoich mężów, wspólnicy nieufni wobec biznesowych partnerów, a także politycy szukający haków na oponentów i... lekarze w szpitalach psychiatrycznych chcący monitorować to, co dzieje się z ich pacjentami.

Ściany mają uszy

W latach 40-tych sprzęt do podsłuchiwania został zminiaturyzowany, co sprawiło, że ukrycie go - np. w czyjejś teczce albo pod biurkiem - stało się znacznie prostsze. "Pluskwy" pobudzały wyobraźnię - wszyscy znamy ich fenomen z amerykańskich filmów szpiegowskich, szczególnie tych poświęconych Zimnej Wojnie.

Czytaj też

Nowa generacja urządzeń elektronicznych pozwalała na konstruowanie mikrofonów mniejszych, niż kostka cukru i cieńszych niż znaczek pocztowy - pisze w swojej książce o historii szpiegostwa Brian Hochman. Sygnał połączenia telefonicznego mógł natomiast być śmiało transmitowany z wykorzystaniem specjalnej farby.

Pluskwy mogły znajdować się zatem wszędzie - w paczce papierosów, w ścianie, w kontakcie elektrycznym, w przysłowiowym już ze względu na filmy akcji guziku od marynarki, w walizce, a nawet w zegarku naręcznym.

Szpiegowska anarchia i rozwody

Znany jest przypadek, kiedy w latach 60-tych ambasador USA przy ONZ informował o podsłuchu ukrytym w godle państwowym amerykańskiej ambasady w Moskwie. Pluskwa miała tam znajdować się dobrych kilka lat. Media okrzyknęły tę sprawę przejawem anarchii. Istotnie, prawo przestało nadążać za rozwojem technologii.

Nawet jeden na trzy rozwody w tamtym czasie miał być wsparty przez materiały nielegalnie zdobywane przez współmałżonka - twierdzi w swojej pracy Hochman. To początki długiej historii przemocy domowej z wykorzystaniem narzędzi szpiegowskich, o której skutkach pisałam już wcześniej w serwisie CyberDefence24.pl m.in. tutaj .

Czy żyjemy w kulturze nadzoru?

Narzędzia tego rodzaju zyskują nieustannie na popularności, a dzisiejszy świat można opisać jako owładnięty kulturą nadzoru, czy też kulturą inwigilacji (m.in. William Staples, 1998).

Kultura inwigilacji stała się oczywistością nie tylko na poziomie relacji międzyludzkich, ale i relacji na linii obywatel-państwo. Przyczyniły się do tego oczywiście ataki terrorystyczne z 11 września 2001, a także wykorzystanie środków komunikacji elektronicznej do masowego gromadzenia danych przez amerykańską agencję wywiadowczą NSA, co w 2013 r. ujawnił mieszkający obecnie w Rosji Edward Snowden.

Dziś inwigilacja i nadzór nie są związane koniecznie z działalnością wielkich, formalnych struktur takich, jak agencje wywiadu czy struktury władzy (urzędy, ministerstwa). Inwigilować może każdy, a na własne życzenie wiele milionów z nas zostawia własne dane o wartości wywiadowczej w internecie, chętnie korzystając z darmowych usług oferowanych przez firmy technologiczne.

Inwigilacja jako styl życia

Według Davida Lyona z Queen's University w Kanadzie, który opublikował swoją pracę nt. kultury nadzoru w "International Journal of Communication" (2017), od końca XX w. inwigilacja stała się centralnym punktem organizacji całych społeczeństw, które rozwinęły infrastrukturę informacyjną.

Jego zdaniem, wraz z upowszechnieniem urządzeń elektronicznych użytku osobistego, a także internetu rzeczy, szpiegostwo stało się niemal integralną częścią naszego życia - ostatecznie codziennie nosimy przy sobie narzędzia dobrowolnie gromadzące dane na nasz temat (smartfony, smartwatche, etc.).

"Jest niemal truizmem stwierdzenie, że inwigilacja jest dziś ogromnym przemysłem. Zaangażowane są w niego globalne korporacje, często powiązane z rządem. Dokumenty ujawnione przez Snowdena tylko to potwierdziły, jeśli wcześniej były jakiekolwiek wątpliwości" - pisze Lyon w swojej pracy.

Badacz wskazuje na związki wielkich firm technologicznych z rządami poszczególnych państw i na ich dominację w segmencie rynku internetowego, co przekłada się na brak realnego wyboru dla użytkowników i obywateli chcących ochronić swoją prywatność.

Czy wobec tego współcześnie znormalizowaliśmy inwigilację do tego stopnia, jak to miało miejsce w przypadku architektury dworu Katarzyny Medycejskiej...?

Chcemy być także bliżej Państwa – czytelników. Dlatego, jeśli są sprawy, które Was nurtują; pytania, na które nie znacie odpowiedzi; tematy, o których trzeba napisać – zapraszamy do kontaktu. Piszcie do nas na: [email protected]. Przyszłość przynosi zmiany. Wprowadzamy je pod hasłem #CyberIsFuture.

Reklama

Haertle: Każdego da się zhakować

Materiał sponsorowany

Komentarze

    Reklama