Reklama

Polityka i prawo

Australia uruchomiła aplikację śledzącą rozwój COVID-19. Pytania o ochronę prywatności

Fot. desch1908/Pixabay
Fot. desch1908/Pixabay

Australia, idąc śladami między innymi Niemiec, Nowej Zelandii oraz Indii, podjęła decyzję o wprowadzeniu aplikacji przeznaczonej do śledzenia rozprzestrzeniania się koronawirusa. Lokalne władze obawiają się kolejnej fali choroby i gwałtownego wzrostu zachorowań. Decyzja rządu budzi jednak wątpliwości dotyczące ochrony prywatności użytkowników.

Australijski rząd poinformował o uruchomieniu aplikacji do śledzenia koronawirusa. Równocześnie władze zadeklarowały, że wprowadzone w życie zostaną przepisy dotyczące ochrony prywatności w związku z jej udostępnieniem – donosi agencja Reutera. 

W Australii oraz Nowej Zelandii udało się opanować rozprzestrzenianie się koronawirusa, zanim system opieki publicznej został znacząco obciążony. Jak informuje agencja Reutera, przedstawiciele władzy wspomnianych państw obawiają się kolejnej fali zachorowań.

„Wygrywamy z chorobą, ale to nie koniec i jeszcze nie odnieśliśmy ostatecznego zwycięstwa” – powiedział australijski minister zdrowia Greg Hunt, podczas telewizyjnego wystąpienia na temat nowej aplikacji.

Australijska aplikacja COVIDSafe oparta jest na technologii zbliżeniowej Bluetooth i odnotowuje kontakt między użytkownikami w odległości półtora metra - informuje PAP. Każde takie spotkanie, które eksperci nazywają potocznie "cyfrowym uściskiem dłoni", aplikacja zapisuje i szyfruje. Jeśli u któregoś z użytkowników zdiagnozowane zostanie zakażenie koronawirusem SARS-CoV-2, wszystkie osoby, które miały z nim bliski kontakt przez ponad 15 minut, zostaną poinformowane o tym, że są w grupie ryzyka.

Australijska aplikacja oparta jest na oprogramowaniu wykorzystanym przez singapurski program TraceTogether. Podobny system uruchomił właśnie rząd Nowej Zelandii. Jak donosi PAP, z technologii korzystają również na przykład Indie, gdzie oprogramowanie zainstalowało już 50 mln użytkowników.

Narzędzie zostało skrytykowane przez grupy obrońców wolności obywatelskich, którzy sugerują, że może naruszać prywatność jednostek. Dodatkowo, aplikacja prosi użytkowników o podanie numeru telefonu, grupy wiekowej, kodu pocztowego oraz imienia, chociaż dopuszczalne są również pseudonimy.

Jak donosi agencja Reutera, australijski rząd chce, aby co najmniej 40 proc. osób mieszkających w kraju zainstalowało aplikację w celu podniesienia jej skuteczności działania. Według PAP do tej pory posługuje się nią około 2 milionów mieszkańców, czyli 7 proc. całej populacji. Władze gwarantują, że aplikacja nie śledzi lokalizacji pojedynczych osób i jest całkowicie bezpieczna. 

Narzędzie ma pozwolić przedstawicielom służby zdrowia identyfikować potencjalne ogniska zakażeń oraz szacować liczbę zainfekowanych. „Pomoże nam (przyp. red. aplikacja), gdy będziemy dążyć do powrotu do normalności” – zaznaczył Greg Hunt, cytowany przez agencję Reutera. „Tylko przedstawiciel służby zdrowia może uzyskać dostęp do pozyskanych danych”- podkreślił.

Przedstawiciele środowiska akademickiego również wyrażają obawy związane z wprowadzaniem przez władze państwowe aplikacji, kontrolujących zachowania obywateli. Jak informowaliśmy wcześniej, specjaliści zachęcają rządy poszczególnych krajów, aby zrezygnowały z centralnego rejestrowania informacji o kontaktach społecznych obywateli. Taki system może pozwalać administracji, cyberprzestępcom, ale i prywatnym firmom na szpiegowanie ludzi, co z kolei będzie prowadziło do "katastrofalnej erozji" zaufania publicznego.

Australijczycy podążają tropem Niemiec, Ukrainy a także Polski

Pomimo pojawiających się obaw dotyczących ochrony prywatności, coraz więcej państw decyduje się na opracowanie, a następnie wdrożenie do powszechnego użytku aplikacji śledzących rozprzestrzenianie się koronawirusa. Jako przykład można przywołać Instytut im. Roberta Kocha (RKI) w Berlinie, który stworzył aplikację mobilną służącą do obserwacji rozwoju symptomów COVID-19 na terenie Niemiec.

Jak informowaliśmy wcześniej, aplikację mogą dobrowolnie używać posiadacze smartwatchów lub opasek monitorujących stan zdrowia. Na bieżąco wysyła ona do RKI dane dotyczące pojawiania się symptomów typowych dla chorób dróg oddechowych, jak np. podwyższona temperatura lub gorszy sen.

Żeby aplikacja mogła pozwolić na monitorowanie pojawiania się symptomów w Niemczech, użytkownik musi podać swój kod pocztowy - poinformował Wieler na konferencji prasowej. Dodał, że inicjatywa nie ma zastąpić testów lub oficjalnych rejestrów, a dostarczyć dodatkowych informacji.

Wśród państw, które przyjęło podobne rozwiązanie jest również Ukraina, gdzie uruchomiono aplikację do kontrolowania osób na kwarantannie i w samoizolacji. Jak informowaliśmy, odmowa korzystania z niej będzie uznawana za łamanie zasad kwarantanny i podlegać karze grzywny.

Ukraiński minister ds. transformacji cyfrowej Mychajło Fedorow wyjaśnił, że przez dwa tygodnie użytkownik aplikacji będzie otrzymywał 10 powiadomień push dziennie. Osoba w samoizolacji czy na kwarantannie musi sobie zrobić zdjęcie, a urządzenie automatycznie włączy geolokalizację.

„Jeśli naruszony będzie reżim kwarantanny, a niekorzystanie z aplikacji w istocie będzie naruszeniem reżimu kwarantanny, to już istnieją określone uregulowane sumy grzywien, które taka osoba będzie musiała zapłacić” - podkreślił Fedorow na antenie stacji Ukraina 24.

W Polsce także wprowadzono aplikację, która ma podnieść skuteczność walki z pandemią COVID-19. ProteGO Safe, bo taką nosi nazwę, umożliwia obywatelom prowadzenie „Dziennika Zdrowia” powiązanego z personelem medycznym, otrzymywanie spersonalizowanych rekomendacji dotyczących postępowania w trakcie kryzysu zdrowotnego czy monitorowanie stanu zdrowia poprzez wypełnienie „Testu Oceny Ryzyka”. Jak tłumaczy Główny Inspektorat Sanitarny, aplikacja „pozwoli kontrolować i zahamować rozprzestrzenianie się koronawirusa SARS-CoV-2 i choroby COVID 19”.

Reklama
Reklama

Komentarze