Armia i Służby
#CyberMagazyn: Zmęczenie wojną? To błąd, bo wojna (także informacyjna) nadal trwa
Wojna w Ukrainie trwa już 143 dni. Nasi sąsiedzi bohatersko bronią swojego terytorium, poświęcając życie, zdrowie i wszelkie dobra, by obronić kraj przed inwazją Rosji. I choć wciąż media informują o walkach, to zainteresowanie użytkowników internetu spada. Jednak działania – także w sferze informacyjnej – nadal trwają, a propaganda i dezinformacja nie ustaną, nawet po zakończeniu wojny.
Szybki rzut oka na nagłówki w polskich serwisach informacyjnych. Jest o „zmęczeniu drożyzną, pandemią i wojną”, o „wrogach Kijowa w postaci drożyzny na Zachodzie” o tym, że „świat jest coraz bardziej zmęczony wojną w Europie Wschodniej”.
Ten obraz medialny nie przeszkadza jednak w organizowaniu coraz to nowych zbiórek na rzecz wsparcia Ukrainy i w sukcesywnym pomaganiu. Jednak, jak pokazuje analiza w Google Trends, zainteresowanie tematem u samych odbiorców niestety spada. A to błąd, bo wojna – na każdym froncie – jeszcze się nie zakończyła. Także na tym informacyjnym, gdzie wciąż jest miejsce na propagandę i dezinformację.
Czytaj też
Mniej wzmianek w sieci
Zapytaliśmy Instytut Badań Internetu i Mediów Społecznościowych, który zajmuje się monitoringiem polskiej przestrzeni mediów społecznościowych (Facebook, Twitter, TikTok, Instagram, LinkedIn) o liczbę wzmianek na temat Ukrainy w ostatnich tygodniach.
Od początku do połowy lipca br. ogólna liczba wzmianek wyniosła 1,36 mln, przy potencjalnym zasięgu na poziomie 1,5 miliarda (ok. 1,56 mln potencjalnych kontaktów). Dla porównania, zasięg w pierwszych dwóch tygodniach czerwca wyniósł 2,1 mld. Natomiast w pierwszych dwóch tygodniach od rozpoczęcia rosyjskiej agresji na Ukrainę odnotowano rekordowe zainteresowanie: liczba wzmianek od 24 lutego do 10 marca wyniosła 9,96 mln, a sumę możliwych kontaktów (w tym ponownych), które miały styczność z tematem oszacowano na nieznacznie powyżej 17 miliardów. Żaden inny temat w historii badań (tego Instytutu) nie uzyskał podobnych wyników.
„W dosyć wyraźny sposób zarysowuje się tendencja znacznego spadku dynamiki dyskusji dotyczącej wojny na Ukrainie. Zjawisko to postępuje systematycznie z miesiąca na miesiąc” – wskazali analitycy Instytutu Badań Internetu i Mediów Społecznościowych.
Rosyjskie trolle nie śpią
Wojna konwencjonalna nadal trwa: codziennie dochodzi do ataków nie tylko żołnierzy, ale także na ludność cywilną. Giną ludzie, zwierzęta, niszczone są domy rodzinne, dobytki życia i całe miasta. Przeprowadzane są ataki na infrastrukturę krytyczną w celu odcięcia od łączności, by zakłócić przepływ i dostęp do informacji. Dlatego wielokrotnie podkreślaliśmy na naszych łamach, jak istotne jest utrzymanie kontaktu Ukrainy ze światem, by mogła ona nadal informować o rosyjskich zbrodniach.
Wojna informacyjna to także działania propagandowe i dezinformacyjne – wszystko po to, by zmylić wroga, ale i wpłynąć na obserwatorów wojny: społeczeństwo Zachodu – by polaryzować je i podważyć zaufanie do instytucji publicznych czy Sojuszy, takich jak np. NATO. By przekonać nas o rzekomej „niewinności Rosji” i zniechęcić do Ukrainy. To, jak oddziałuje serwowana od lat propaganda możemy dziś zresztą obserwować często w mediach społecznościowych – w postaci komentarzy rosyjskich cywilów w reakcji na ataki na ukraińską ludność. Tym samym, na własne oczy widzieć postępującą dehumanizację.
Nagłówki świadczące o „zmęczeniu wojną” zapominają także o bardzo istotnej kwestii: nie oznacza to „końca dezinformacji” w kontekście wojny w Ukrainie (choć można zaobserwować ogólny spadek tego typu aktywności w sieci).
Jak poinformował portal CyberDefence24.pl Instytut Badań Internetu i Mediów Społecznościowych, od czasu wybuchu wojny obserwowany jest powolny spadek wpisów o charakterze dezinformacyjnym, który następował wraz ze spadkiem ogólnej dynamiki dyskusji dotyczącej wojny.
„Natomiast w pierwszych dniach lipca odnotowano wzrost wpisów nienawistnych o charakterze zdecydowanie >>antyukraińskim<<, co najprawdopodobniej było związane ze wzrostem zainteresowania wątkami historii polsko-ukraińskiej przy okazji rocznicy krwawej niedzieli 11 lipca” – zaznaczają analitycy.
Dodają, że wzrost liczby wzmianek nacechowanych negatywnie wobec Ukrainy ma silny związek z rocznicą „Rzezi Wołyńskiej”.
„Odnotowaliśmy wzrost liczby wpisów, będących nawoływaniem do >>niezapominania o prawdziwym obliczu UPAiny<<. Sporadycznie zdarzały się także wpisy krytykujące ukraińskich uchodźców, którzy >>wygrzewają się na plażach, zamiast walczyć w swojej ojczyźnie<<. Negatywne głosy odnotowujemy także w kontekście bardzo popularnej, trwającej w dalszym ciągu zbiórki na drona Bayraktar dla ukraińskiej armii. Wraz z popularnością zbiórki, zauważono stosunkowo wysoką liczbę wpisów wskazujących na >>niesprawiedliwość w prowadzeniu kolejnej zbiórki na rzecz Ukrainy, podczas gdy Polska znajduje się w kryzysie<<. Częstotliwość i natężenie wzmianek o charakterze dezinformacyjnym są jednakże zdecydowanie niższe niż w pierwszych tygodniach wojny na Ukrainie” – wskazują analitycy.
Natomiast jak podaje zespół „Włącz Weryfikację” NASK, w ciągu minionego tygodnia najpopularniejszą narracją była ta „o Polakach jako obywatelach drugiej kategorii we własnym kraju”.
„Wpisy odnosiły się do przywilejów, jakie obywatele ukraińscy otrzymali w Polsce. Korzystanie przez nich ze świadczeń socjalnych na terenie Polski określono turystyką biznesową. Autorzy dezinformacyjnych wpisów twierdzą, że ukraińscy uchodźcy przyjeżdżają do Polski tylko w celu uzyskania numeru PESEL i świadczenia 500+. Nadal widoczne były zarówno posty, jak i komentarze antagonizujące Polaków i Ukraińców. Wspomniane wątki były szczególnie podsycane emocjonalnymi wpisami o >>ukrainizacji<< Polski. Ich główne przesłanie głosi, że przyjęcie Ukraińców prowadzi do osłabienia władzy oraz niszczenia polskiej kultury” – podkreślono.
O narracjach dezinformacyjnych także w kontekście wojny w Ukrainie pisaliśmy wielokrotnie. Ich mnogość świadczy o zakrojonych działaniach Rosji, która rozpowszechnia ich kilka, rozpraszając przekaz i powodując tym samym chaos w debacie publicznej. Mnogość wątków i szum informacyjny ułatwiają „zadanie” - zasianie ziarnka wątpliwości w umyśle odbiorcy – szczególnie niepewnego swoich poglądów lub utwierdzają w przekonaniu. Dlatego praca fact-checkerów jest tak trudna i żmudna – każdego dnia zaczynają ją od nowa.
Pytany przez nas Paweł Terpiłowski, redaktor naczelny Stowarzyszenia Demagog, o to, czy w ciągu ostatnich dwóch tygodni zaobserwował wzrost lub spadek liczby dezinformacyjnych publikacji odpowiada, że od kilku tygodni widzi, iż w polskiej infosferze zauważalny jest ilościowy spadek dezinformujących przekazów.
„Wynika to z faktu, że narracje te są w dużej mierze skorelowane z dynamiką bieżących wydarzeń i pewną >>stabilizacją<< sytuacji, zarówno jeśli chodzi o obecność uchodźców w Polsce, jak również jeśli chodzi o wydarzenia na Ukrainie. Ważne jest też to, że obecnie tematem numerem jeden w debacie jest kwestia inflacji, która zdecydowanie >>przykryła<< wojnę w Ukrainie. Jednak w razie gwałtownej eskalacji działań wojennych i prawdopodobnego napływu do Polski kolejnych uchodźców z Ukrainy, dezinformacja ponownie przybrałaby na sile” – zauważa.
Jego zdaniem, w dalszym ciągu dominują przekazy ukierunkowane na antagonizację uchodźców z Ukrainy przebywających w Polsce. „Są to narracje sugerujące rzekome uprzywilejowanie uchodźców, traktowanie Polaków jak >>obywateli drugiej kategorii<< czy w końcu przekazy uznające uchodźców za >>przesiedleńców<<, a więc nasza polska wersja popularnej w Stanach Zjednoczonych teorii spiskowej Great Replacement. Na ich popularność wpływają niewątpliwie również komentarze niektórych polityków rezonujących te przekazy” – zaznacza naczelny Demagoga.
Czytaj też
Rola dziennikarzy w wojnie
Wojna w Ukrainie jest także relacjonowana dzięki pracy setki dziennikarzy z całego świata. Część z nich zaangażowała się po stronie naszego sąsiada, niosąc pomoc humanitarną i - kiedy tylko nie przygotowują materiałów – organizują transporty sprzętu, broni, kamizelek czy żywności.
Nasz redakcyjny kolega Michał Bruszewski z Defence24, który jest dziennikarzem ponad dekadę, z czego 8 lat informuje o konfliktach zbrojnych, kryzysach humanitarnych oraz ofiarach wojny, był w Iraku, Ukrainie, Donbasie – po ukraińskiej stronie linii frontu, na granicy polsko-białoruskiej, a teraz wiele razy z powrotem w Ukrainie widzi rolę reportera wojennego „jako kronikarza spisującego to, co widzi, kogo spotyka, z jakimi historiami się zderza”.
„Oczywiście jest w tym też szansa na misyjność, na pomoc. Myślę, że każdy z nas chciałby, by przekładało się to na pomoc humanitarną dla naszych rozmówców, ich rodzin, mieszkających w strefie wojny. Jeżeli swoim reportażem uratowałem choć jedną osobę od głodu, to znaczy, że było warto. Każdy z nas jest przede wszystkim człowiekiem, a dopiero potem dziennikarzem” – podkreśla.
Czy reporter wojenny nie powinien być obiektywny, a więc w domyśle: neutralny?
Zdaniem dziennikarza – to zależy jak definiujemy obiektywizm. „Jeżeli jako symetryzm, który wymaga relacji z obu stron frontu, to się z tym nie zgadzam. Nie ma tutaj równości. Ukraina została zaatakowana, Rosja jest agresorem – to jest jasne. Żaden polski dziennikarz nie będzie się pchał na rosyjską stronę frontu, bo nie wróciłby żywy. Mógłby skończyć na Łubiance. Także z przyczyn sympatii do broniącej się Ukrainy nikt tam nie pojedzie. Jeżeli ktoś tak definiuje obiektywizm, to jesteśmy może stronniczy, ale stoimy po stronie mordowanych i atakowanych, więc to żaden wstyd. Natomiast ja definiuję obiektywizm w reportażu wojennym jako pisanie wprost o tym, co się przeżyło oraz widziało – oczywiście z uwzględnieniem tego, by nie narazić swoich rozmówców, a także jako weryfikowanie informacji oraz podawanych danych. Może taki reportaż wojenny jest >>surowy<<, ale za to prawdziwy” – zaznacza.
Jak twierdzi, polskie media wciąż codziennie relacjonują wydarzenia na Ukrainie, więc postępują „godnie, informując opinię publiczną”. „Jeżeli jest znużenie wojną, to wynika ono z przeciągającego się czasu walk, ale nie zmniejsza to solidaryzowania się z Ukrainą. Musi być jednak zrozumienie, że pomoc jest nadal potrzebna, ale zmienia trochę swój charakter, że musi docierać dalej, do Donbasu, pod Zaporoże, pod Charków. Pamiętajmy, że Ukraina to nie tylko obwód lwowski” – tłumaczy dziennikarz Defence24.
Michał Bruszewski od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji był na Ukrainie cztery razy: pod Charkowem, Kijowem oraz w obwodzie żytomierskim. „Widzę to tak. Polacy cały czas pomagają Ukrainie, ale zmienia się sytuacja wojenna, więc i zmienia się pomoc. Polacy są trochę zmęczeni tematem, ale i tak w porównaniu do reszty Europy - zwłaszcza zachodniej - wykazują się większą empatią wobec ofiar wojny. Sytuacja dla wielu regionów Ukrainy jest lepsza, dzięki skutecznej obronie wojsk ukraińskich. Zmieniała się też w toku walk pomoc humanitarna. Była większa skala exodusu uchodźców, więc wielu Polaków zaangażowało się w pomoc uchodźcom nad Wisłą. Potrzeby były trochę inne, ale obecnie są także ogromne. Zwłaszcza na wschodniej Ukrainie toczą się ciężkie walki, gdzie miasta wyglądają jak Mariupol. Są przez Rosjan równane z ziemią. Nie zostaje kamień na kamieniu, a to oznacza, że trzeba pomóc ludziom. Z okupowanych terenów uciekają kobiety, które były przez Rosjan gwałcone. Dzieci także. Potrzebna jest pomoc materiałowa, żywnościowa, medyczna i finansowa” – wymienia Bruszewski, pytany o sytuację w Ukrainie przez CyberDefence24.pl.
Według niego Polacy wspaniale pomagali, gdy uchodźcy byli obok: gościli ich, karmili, dzieci wysyłali do szkoły, dawali pracę, ale teraz „pomoc musi być kierowana nie tyle obok naszych domów, ale na samej Ukrainie”.
„Potrzeby są ogromne. Pod Charkowem, byłem równo 1 km od pozycji rosyjskich. Po ukraińskiej stronie frontu. W strefie rosyjskiego ostrzału. Tam mieszkają ludzie, całe rodziny. Są ich domy. Nie mają nic: wody, żywności, prądu, nie działają im telefony komórkowe, nic. Pomoc musi tam docierać, bo inaczej ludzie będą tam umierali z głodu i z pragnienia. Często jest tak, że ludzie piją wodę z kałuży. To jest XXI wiek? Z pomocy >>gościny dla uchodźców<< musimy przestawiać się na tryb pomocy humanitarnej zawożonej dla Ukraińców, zwłaszcza za Dniepr. Zmobilizować się do kolejnego wysiłku, by nadal pomagać” – podsumowuje i apeluje Michał Bruszewski z Defence24.pl.
Dezinformacja nie ustanie
Czego możemy spodziewać się w najbliższych tygodniach pod kątem działań dezinformacyjnych i w toczącej się ciągle wojnie informacyjnej?
„Uważam, że w kolejnych tygodniach i miesiącach będziemy mieli do czynienia z coraz częstszymi próbami >>wiązania<< problemu wysokiej inflacji i innych trudności ekonomicznych (chociażby wraz z nadchodzącym sezonem grzewczym) z dezinformacją o wojnie. Na przykład, mogą zacząć pojawiać się głosy, że to Ukraina jest faktycznie odpowiedzialna za wysokie ceny surowców energetycznych, ponieważ kontynuuje walkę z agresorem, zamiast szukać prób porozumienia z Putinem - co w rzeczywistości musiałoby oznaczać przynajmniej częściową kapitulację Ukrainy. Identyczne próby zrzucania odpowiedzialności z Rosji na Ukrainę mogą wystąpić w razie dalszego pogłębiania się kryzysu żywnościowego i rosnących cen zboża na rynkach światowych” – podkreśla Paweł Terpiłowski.
Narracje dezinformacyjne, skupione wokół takich tematów, jak: wojna, uchodźcy, inflacja, nadchodzący kryzys – w tym zakresie z pewnością w najbliższych tygodniach będziemy obserwowali w przestrzeni medialnej. Dlatego każdy z nas – jako odbiorca, użytkownik internetu – musi zachować czujność. Co więcej, również jako nadawca wiadomości. Sam bowiem nieświadomie może przyczynić się do manipulacji.
Czytaj też
Serwis CyberDefence24.pl otrzymał tytuł #DigitalEUAmbassador (Ambasadora polityki cyfrowej UE). Jeśli są sprawy, które Was nurtują; pytania, na które nie znacie odpowiedzi; tematy, o których trzeba napisać – zapraszamy do kontaktu. Piszcie do nas na: [email protected].
Haertle: Każdego da się zhakować
Materiał sponsorowany