Prywatność
Dwa lata pandemii zmieniły Chiny w inwigilacyjną dystopię
Po dwóch latach trwania pandemii COVID-19, rozwiązania technologiczne mające pozwalać na szybkie zwalczanie zagrożenia przerodziły się w narzędzia nadzoru i kontroli nad chińskim społeczeństwem, które nigdy wcześniej nie podlegało takiej inwigilacji.
Od 2020 roku władze w Chinach budują ogólnonarodowy system nadzoru i inwigilacji, pod pretekstem konieczności ochrony społeczeństwa przed pandemią COVID-19. W Pekinie nie da się wejść do supermarketu bez wcześniejszej rejestracji wizyty z wykorzystaniem smartfona, a co trzy dni mieszkańcy stolicy muszą wykonywać obowiązkowe testy PCR – pisze niemiecki serwis TAZ.
Ochrona przed pandemią czy nadzór i kontrola?
TAZ opisuje przypadek jednego z mieszkańców prowincji Zhejiang, który chciał wziąć udział w proteście przeciwko prowadzonej przez komunistyczne władze Chin polityce tzw. zero-COVID, prowadzącej do licznych lockdownów i ograniczeń życia mieszkańców kraju.
Demonstracja miała odbyć się w 10-milionowej metropolii – mieście Czengczou. Zanim mężczyzna zdążył wziąć w niej udział, został w początku tygodnia aresztowany na stacji metra – jego „kod zdrowia", który każdy mieszkaniec Chin od początku pandemii musi okazywać w miejscach publicznych, z zielonego zmienił się na czerwony, co oznacza przymusową kwarantannę.
Mężczyzna został ze stacji metra zabrany przez funkcjonariuszy służb, którzy przewieźli go do hotelu wyznaczonego na miejsce odbycia kwarantanny – i w demonstracji udziału nie wziął.
Coraz więcej ekspertów z całego świata zwraca uwagę, iż narzędzia do walki z epidemią w Chinach zaczęły być po cichu traktowane jako narzędzie kontroli społecznej, czego dowodzi m.in. opisany wcześniej przypadek mężczyzny, który chciał wziąć udział w obywatelskim proteście.
Innym przykładem są inwestorzy, których protesty nigdy nie doszły do skutku – a przecież banki zamroziły ich aktywa, uzasadniając to nielegalną spekulacją.
Krytyka polityki COVID-owej w chińskich mediach
Chińskie społeczeństwo nie pozostaje bierne wobec wykorzystania narzędzi do walki z pandemią do tłumienia wolności - i tak mocno ograniczonej w autorytarnych Chinach.
Nadużyciami dokonywanymi z wykorzystaniem narzędzi kontroli interesują się niektóre chińskie media, którym od czasu do czasu udaje się wymknąć państwowej cenzurze. Otwartej krytyki wykorzystania technologii, które miały służyć do walki z pandemią przeciwko społeczeństwu dopuścił się na swoim koncie w sieci społecznościowej Weibo m.in. były publicysta i redaktor naczelny państwowego i nacjonalistycznego dziennika „Global Times" Hu Xijin.
Jego zdaniem „kody zdrowotne powinny być wykorzystywane wyłącznie do celów zapobiegania pandemii i w żadnym innym wypadku nie powinny służyć innym celom, zwłaszcza regulacjom społecznym".
Wpis wzbudził sensację, a jego autor otrzymał dużo poparcia. „Prywatność obywateli powinna być chroniona" – pisał jeden z użytkowników Weibo. „Nie można ignorować podstawowych zasad cywilizacji po to, aby zapobiegać chorobie" – dodawał. Inny użytkownik z kolei wskazywał, że „państwo powinno być praworządne".
Jak Chiny blokują informacje o nadużyciach
TAZ wskazuje, że Chiny zdają sobie sprawę z tego, iż wiedza o realnym wykorzystaniu technologii do walki z pandemią powoli przedostaje się do światowej opinii publicznej. Dzieje się tak m.in. za sprawą stosunku chińskich władz do korespondentów mediów zagranicznych, którzy – pracując w regionach, gdzie dochodzi do wybuchów ognisk epidemii – bardzo często są brutalnie traktowani przez lokalne organy ścigania, bądź też nękani licznymi wymogami formalnymi – arbitralnie narzucaną kwarantanną lub absurdalnie długim oczekiwaniem na wynik testu PCR, przeprowadzanego np. przed zaplanowanym wywiadem, a zlecanego naprędce kilka godzin wcześniej.
Niemiecki serwis przypomina, że COVID-owe absurdy w Chinach najpełniej zobrazował lockdown w Szanghaju, w ramach którego na wiosnę tego roku w domach zamknięto 26 milionów ludzi, z których większość nie miała żadnego kontaktu z osobami zakażonymi COVID-19. Lockdown ten był demonstracją politycznej potęgi chińskich władz, a o tym, w jaki sposób społeczeństwo postanowiło wyrazić sprzeciw wobec niej, pisaliśmy m.in. w tym tekście, wskazując na istotną rolę mediów społecznościowych w obywatelskim nieposłuszeństwie .
„Xinjiangizacja" i państwo policyjne
Chcąc jednym słowem oddać chińską tendencję do rozbudowywania aparatu inwigilacji, amerykański dziennik „New York Times" ukuł określenie „Xinjiangizacja", które pochodzi od praktyk państwa policyjnego, stosowanych do tej pory przede wszystkim w prowincji Xinjiang, zamieszkanej przede wszystkim przez muzułmanów.
Według gazety, praktyki inwigilacyjne, przekształcające Chiny powoli w policyjną dystopię, rozlewają się na cały kraj – i to właśnie jest xinjiangizacja.
Media wskazują, że od początku pandemii kontrola nad społeczeństwem w Chinach znacząco wzrosła , przypominając tę, która stosowana była w czasach Mao. Konsekwencje takiego stanu rzeczy mogą jednak zaskakiwać – oto przestępcy samodzielnie zgłaszają się do organów ścigania, chcąc nieco złagodzić wyroki za swoje przewinienia, o których wiedzą już, że zostaną odkryte przez wszędobylskie państwo.
Jak działają chińskie kody zdrowotne?
System kodów zdrowotnych, które stanowią przypisany do każdego obywatela identyfikator połączony ze statusem, dotyczącym zachorowania na COVID, oparty jest o GPS i dane z telefonów komórkowych, które pozwalają na ocenę ryzyka zakażenia tak, jak robiły to popularne na całym świecie aplikacje, które miały informować nas o możliwym kontakcie z osobą zakażoną.
GPS mapuje, czy posiadacz smartfona z kodem zdrowotnym przebywał w ostatnim czasie na obszarach, które przez władze uważane są za tereny zwiększonego ryzyka zakażeniem. Kod jest zielony, jeśli przez minione dwa tygodnie nie pojawialiśmy się w takich miejscach i nie przebywaliśmy w żadnym budynku, w którym potwierdzono zakażenia koronawirusem, a dodatkowo – regularnie poddawaliśmy się obowiązkowym testom PCR.
Żółte światło w naszym kodzie pojawia się, kiedy system uznaje, że nie wolno nam już przemieszczać się, bo jesteśmy objęci ryzykiem zakażenia – zetknęliśmy się z osobami zakażonymi lub przebywaliśmy w obszarze, gdzie jest dużo infekcji.
Kiedy kod zaświeci się na czerwono, w praktyce przekłada się to na kwarantannę i zakaz przebywania nawet we własnym mieszkaniu – w chwili, kiedy w naszym smartfonie wyświetli się „czerwone światło", lokalizują nas służby i zabierają do centrum odbywania kwarantanny.
Polityczny wymiar ograniczeń COVID-owych
TAZ zwraca uwagę, że ograniczenia epidemiczne mają w Chinach wymiar polityczny – jak np. praktyczny zakaz wyjazdów za granicę dla obywateli, którzy nie wykażą się ważnym powodem, uprawniającym do podróży. Powodem mogą być np. studia lub konieczność opieki nad osobą z najbliższej rodziny, która przebywa za granicą. Podróże dodatkowo utrudnia to, że ograniczono wydawanie paszportów.
Według niemieckiego serwisu, ograniczenia COVID-owe służą więc jako narzędzie do jeszcze większego rozluźnienia więzów Chińczyków z państwami Zachodu, które są coraz częściej przedstawiane wprost jako największy wróg ChRL.
Jakie będą długofalowe konsekwencje takiej polityki? Nie wiadomo. Pewne jest jednak to, że w pewnym momencie mieszkańcy Chin przyzwyczają się do „nowej normalności", która obejmuje totalną inwigilację i nadzór, również ze względu na praktyczny brak możliwości jakiegokolwiek sprzeciwu obywatelskiego.
Zdaniem serwisu, administracja prezydenta Xi Jinpinga chętnie poświęci perspektywę szybkiego wzrostu gospodarczego na rzecz większej kontroli nad społeczeństwem – istnieje zatem spore prawdopodobieństwo, że pandemia koronawirusa w Chinach bardzo długo się jeszcze nie zakończy.
Serwis CyberDefence24.pl otrzymał tytuł #DigitalEUAmbassador (Ambasadora polityki cyfrowej UE). Jeśli są sprawy, które Was nurtują; pytania, na które nie znacie odpowiedzi; tematy, o których trzeba napisać – zapraszamy do kontaktu. Piszcie do nas na: [email protected].
Haertle: Każdego da się zhakować
Materiał sponsorowany