Social media
„Lewackie i prawackie” media społecznościowe? Czy czeka nas bałkanizacja platform?
Jeszcze niedawno pisaliśmy o problemie bałkanizacji internetu – czyli powstawania osobnych sieci, które funkcjonować będą mogły niezależnie od globalnej. Brzmi nieprawdopodobnie? A jednak Dmitrij Miedwiediew ogłosił na początku lutego, że Rosja zdolna jest do odłączenia się od reszty świata – czy to tylko propagandowe zagranie? Nie jest to wykluczone, ale jednak trzeba będzie przyglądać się tej sprawie tak dokładnie, jak będzie to możliwe – musimy jednak pamiętać, że sprawdzenie tego w sposób wymierny może okazać się zupełnie niemożliwe.
Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie bałkanizację mediów społecznościowych? Raczej powinniśmy, ponieważ coraz więcej symptomów wskazuje, że może do tego dość. Czy to źle? Nie, bo przecież konkurencja i różnorodność są korzystne i pozwolą na ukruszenie pozycji gigantów technologicznych. Jednak należy mieć na uwadze, że do podziału może dość nie na podstawie bardziej przyjaznego interefejsu, lepszych opcji czy dodatkowych możliwości, ale ze względu na klucz ideologiczny. Taka opcja nie będzie już dla nas tak korzystna. Dlaczego? Media społecznościowe w swojej idei miały łączyć ludzi i tak na początku było, jednak, kiedy słodkie zdjęcia kotków i relacje z imprez zastąpiły naparzanki o podłożu ideologicznym i politycznym, coś, co miało być „przyjemnymi” platformami do wymieniania się informacjami o swoim życiu ze znajomymi, stało się arenami walk.
Oczywiście można powiedzieć, że przy wyborze platformy społecznościowej moglibyśmy kierować się takimi samymi kryteriami jak przy wyborze prasy, radia czy telewizji. W końcu sięgając po gazetę w kiosku czy odpalając ulubiony portal informacyjny – ba wybierając stację telewizyjną, na której obejrzymy wieczorne newsy, dokonujemy wyboru o jakim zabarwieniu chcemy dostawać informacje. Kryterium ideologicznym, politycznym, społecznym moglibyśmy wybierać również media społecznościowe. Tyko czy w ten sposób nie zabijemy całej idei ich powstania?
Nowe „fejsbuki” na horyzoncie
W ostatnim czasie mieliśmy wysyp alternatywnych od Twittera i Facebooka platform społecznościowych. Niepokojącym sygnałem, który może doprowadzić do wytworzenia się zagrożeń jest powód, dlaczego platformy te powstały i odnotowały znaczny wzrost zainteresowania – oskarżenia o cenzurę prawicowych treści. Dość szybko pojawiły się również hasła o konieczności założenia alternatywnych (czyt. prawicowych) mediów społecznościowych. Jednak zaraz po narodzinach portale te zaliczyły bolesne wpadki.
Wolnisłowianie, którzy ogłaszali się jako portal pozbawiony cenzury zaczął swoją działalność od wyrzucenia celebrytów, influencerów oraz kont serwisów informacyjnych, które chyba nie pasowały do przewidywanego profilu platformy- na otarcie łez osoby te otrzymały maila na pożegnanie. Potem serwis zamknął się na nowe rejestracje, tłumacząc swoją decyzję „problemami technicznymi”, a obecnie od kilku dni po logowaniu widnieje komunikat, że każdy post jest akceptowany przez administrację – dziwnie rozumiana wolność słowa.
Nawet jeśli chodzi o wygląd samego serwisu, to słowiańskiej fantazji tutaj nie uświadczymy. Alternatywa dla Facebooka w dużej mierze przypomina kopię serwisu Marka Zuckerberga z lekką domieszką Twittera. Na ten moment serwis zdominowany został przez Geralta, który najwyraźniej porzucił Rivię i przeniósł się do Polski, aby podbić prawdziwie polskie media społecznościowe - zobaczymy w jakim kierunku pójdzie on dalej.
Albicla to niestety pasmo niepowodzeń, która z uwagi na, jak się wydaje, większe oczekiwania, bardziej wystawiona była na świecznik komentatorów. Jak na serwis, który zapowiadany był jako ten, pozbawiony arbitralnych i niezrozumiałych decyzji „władz” (jak te spotykane na Facebooku), to jednak dość szybko zaczął robić porządki i niektórzy dziennikarze stracili swoje konta. Poza tym serwis zawierał wiele kluczowych luk, które niemal automatycznie wytykali eksperci bezpieczeństwa. Lista wpadek i wpadeczek stale się poszerza jednak z szumnie zapowiadanego serwisu i równie głośno ogłoszonego sukcesu pod względem szybkiego wzrostu liczby użytkowników została tylko łatka – wylęgarni „beki” i trolli.
A potem w czeluściach internetu ogłoszono, powstanie Xepo – serwisu tak topornego i opornego, że aż nie wiadomo o co tak naprawdę w nim chodzi. Warto mieć jednak na uwadze, mówiąc trochę po „boomersku” - nie od razu Rzym zbudowano i trzeba dać chwilę czasu wszystkim pisklakom zanim staną na arenie zmagań z gigantami (o ile Ci będą grali na tyle fair, na ile da się w biznesie – patrz przykład Parlera) o swoje miejsce na rynku.
Intuicja podpowiada, że już niedługo poznamy kolejne wersje lepszych „fejbusków”, gdzie wymieniona zostanie „dyktatura” Zuckerberga na innego wielkiego brata. W sumie jak widać – zawsze jest ktoś, kto moderuje treści, niezależnie od tego jak hucznie podkreśli wolność słowa w swoim regulaminie.
Czy grozi nam podział na „lewackie” i „prawackie” serwisy społecznościowe?
Zakładając, że pomimo wpadek mniejszych czy większych, jeden z „prawicowych” portali stanie się dobrą alternatywną dla zwolenników prawicy i dojdzie do podziału serwisów na te „lewackie” i te „prawackie”, możemy zmierzyć się z nie lada problemami natury informacyjnej.
Jak już wielokrotnie podkreślaliśmy w naszych tekstach, zwiększanie się polaryzacji w życiu politycznym i społecznym prowadzi również do podziałów, jeśli chodzi o wyznawane poglądy. Naturalnie lubimy łączyć się w grupy z ludźmi o podobnych zainteresowaniach – jak dotychczas analizowaliśmy ten problem w kontekście gigantów społecznościowych, gdzie algorytmy podsuwały nam określone treści i gdzie zwolennicy mocno zdefiniowanych poglądów mogli się kisić we własnym towarzystwie. Niezależnie od przekonań, wartości i racji warto jest mieć możliwość poznania opinii innych opcji – tylko dlatego, aby zorientować się, że świat nie jest czarno-biały, a prawda nie zawsze leży po naszej stronie.
Problem ten, to nic innego jak bańki informacyjne, które w znaczny sposób wywierają wpływ na pielęgnowanie w nas określonych przekonań. Oczywiście w takiej bańce możemy zamknąć się sami – po prostu czując się niekomfortowo, odbierając informacje dla nas niewygodne czy z góry uznając, że są one fałszywe, dlatego lepiej czytać tylko te wiadomości, które są zgodne z przekonaniami, ale, co należy podkreślać, coraz bardziej utwierdzają nas one w wybranej opinii. Jednocześnie, co podkreślił Filip Gołębiewski w wywiadzie zrealizowanym w październiku ubiegłego roku, interes, aby zamykać nas w tych bańkach mają również politycy jak i… same platformy.
„Tak jak partiom politycznym opłaca się dzielić społeczeństwo, tak samo Facebookowi opłaca się robić to samo, ponieważ jest to związane z pozycjonowaniem reklam. Facebook, Google i inni giganci technologiczno-internetowi, jeżeli posiadają mnóstwo informacji na nasz temat, są w stanie nas lepiej kategoryzować i dostarczać nam takie treści, które będą dla nas ciekawe. Oczywiście łącznie z reklamami. To mechanizm finansowy jest tutaj główną motywacją do takiego a nie innego prowadzenia debaty w mediach społecznościowych” – stwierdził Gołębiewski w naszym wywiadzie. I nie możemy mieć złudzeń, że przy „alternatywnych” platformach dobro użytkownika skończy się tam, gdzie zacznie się monetyzacja jego obecności. Warto pamiętać, że media społecznościowe tylko pozornie są dla nas bezpłatne – w rzeczywistości za „darmowe” serwisy płacimy bardzo cenną walutą - informacjami o nas.
Do tego wszystkiego warto dodać również jeszcze jeden czynnik – podmioty ukierunkowane na szkodliwą działalność dezinformacyjną. Dlaczego? Nikomu tak jak im nie zależy na tym, abyśmy dostawali najlepiej codzienną dawkę papki informacyjnej, utwierdzającej w nas w określonej postawie i napędzającej poniekąd paranoje w konieczności poszukiwania „prawdziwych” informacji – ale absolutnie nie w oficjalnych instytucjach, wiedzy naukowej czy legitnych źródłach informacji. A im głębiej kopiemy w poszukiwaniu tej prawdy i im bardziej odchodzimy od autentycznych źródeł na rzecz „proroków internetu”, tym niestety mniej prawdziwa i bardziej szkodliwa może być ona dla nas.
Wracając jednak do sedna i możliwego podziału na „prawe” i „lewe” media społecznościowe. Czy można spodziewać się, że negatywnie będzie to oddziaływać na ściślejsze zamykanie nas w bańkach informacyjnych? Z pewnością tak. I co więcej jeszcze bardziej wpłynie nie tylko na polaryzację w społeczeństwie, ale również na rozprzestrzenianie narracji dezinformacyjnych, podsycających negatywne emocje, wpływających na stosunki pomiędzy grupami społecznymi, a nawet pomiędzy narodami. Czy to coś nadzwyczajnego? Oczywiście, że nie. Tego typu działalność dezinformacyjną prowadzoną do określonych grup widzimy każdego dnia chociażby na grupkach tematycznych na Facebooku czy informacyjnych portalach dezinformacyjnych.
Patrząc na dezinformacyjne doświadczenia naszego kraju, nie trudno zdać sobie sprawę, że podmioty zewnętrzne taki stan rzeczy przyjęłyby z wdzięcznością. Nietrudno wyobrazić sobie jak ułatwiłoby to podkładanie określonych treści ruchom ekstremistycznym. Mechanizmy tych działań są już znane – zmienione okoliczności tylko ułatwiłby robotę.
Zasadniczym pytaniem jest czy tak naprawdę możemy coś jeszcze zrobić? Z pewnością jak tylko dojdzie do regulacji mediów społecznościowych – a z uwagi na ostatnie zdarzenia, zapowiedzi i pracę zarówno rządów jak i organów unijnych, wydaje się, że jest to nieuchronne – konieczne będzie objęcie tymi regulacjami każdego, nawet najmniejszego portalu społecznościowego. Nie jest to również dobra wiadomość dla fact checkerów – z pewnością będą mieli pełne ręce roboty.
Haertle: Każdego da się zhakować
Materiał sponsorowany