Reklama

Social media

Co łączy Facebooka i partie polityczne? Okazuje się, że zasada "dziel i rządź"

fot. geralt / pixabay
fot. geralt / pixabay

”Tak jak partiom politycznym opłaca się dzielić społeczeństwo, tak samo Facebookowi opłaca się robić to samo”. Dlaczego fake newsy napędzają naszą debatę polityczną? Dlaczego jesteśmy tak na nie podatni? I w końcu jaką rolę odgrywają w tej całej grze media? „Ludzie stracili zaufanie do tradycyjnych mediów i mają poczucie, że w tych ogólnopolskich źródłach informacji nie mówi się im do końca prawdy. Zaczynają wierzyć, że prawda ukryta jest gdzieś głęboko w internecie i trzeba mocno poszukać, aby ją znaleźć”- potwierdza socjolog i prezes Instytutu Dyskursu i Dialogu Filip A. Gołębiewski. 

Dlaczego tak ochoczo przekazujemy fake newsy w mediach społecznościowych, pomimo, że czasami są one tak absurdalne, że aż trudno w nie uwierzyć?

Jest to dość złożony temat. Bierze się to w pierwszej kolejności z najzwyklejszej ludzkiej ciekawości, zainteresowania kwestiami sensacyjnymi i elementami nieszablonowymi, które dotykają naszych emocji. Drugą kwestią jest przyporządkowanie światopoglądowe oraz oczywiście poglądy polityczne. W tym aspekcie najczęściej do zobrazowania tego zjawiska używana jest koncepcja tzw. bańki informacyjnej, żeby określić w jakim towarzystwie człowiek się obraca i jakie źródła informacji do siebie dopuszcza. 

Te bańki informacyjne są przeróżne. Oczywiście dość jasne i widoczne jest, że można w Polsce wyróżnić dwie główne bańki, pomimo że jest ich znacznie więcej. Jak nietrudno się domyśleć - są to bańki antyrządowe i prorządowe. Wszystkie informacje, które dotyczą świata polityki lub które nawet pośrednio dotyczą świata polityki i pokrewnych są przez ludzi filtrowane w taki sposób czy są zgodne ze światopoglądem danej osoby - a tym samym bańki informacyjnej, w której się znajduje – czy też nie są zgodne - i to jest taka podstawowa rzecz, z którą się mierzymy. 

Jeśli chodzi o tą pierwszą kategorię to mamy do czynienia z osobami, które przekazują fake newsy z uwagi na fascynację nieszablonowanym tematem - czyli mówimy tutaj o kwestii pozapolitycznej. W wypadku tej grupy ewidentnie napotykamy na problem związany z brakiem edukacji w zakresie internetu - czyli edukacji medialnej, cyfrowej. Ludzie nie rozumieją, że w dzisiejszych czasach mamy do czynienia z zupełnie innym stylem dziennikarstwa niż w przeszłości - kiedyś redakcje prasowe funkcjonowały w przestrzeni publicznej, publikowały teksty, w znacznie większej mierze przestrzegały pewnych ustalonych standardów. Oczywiście, nie zawsze je respektowano, ale co do zasady starano się publikować informacje w miarę prawdziwe - musiały być one choćby poddawane kolegium redakcyjnemu itd. Jednak dzięki temu do odbiorców docierały informacje, które były dystrybuowane przez media.

image
fot. Jeff Kubina / Flickr / CC BY-SA 2.0

Dzisiaj, rewolucja internetowa wywróciła wszystko do góry nogami - treści w internecie może stworzyć każdy. Każdy człowiek, który posiada odrobinę umiejętności w zakresie programów graficznych może prowadzić portal czy fanpage na Facebooku, który wygląda niezwykle profesjonalnie i pisać tam cokolwiek mu ślina na język przyniesie. Jak wiemy chociażby z przekazów medialnych takie redakcje istniały i istnieją. Ich praca wygląda w bardzo prosty sposób - ludzie siedzą i wymyślają informację kompletnie nie mające pokrycia w rzeczywistości, które będą bazować na emocjach, będą ciekawe dla odbiorców, tylko po to, aby te newsy się klikały. Następnie za pomocą przeróżnych algorytmów, programów, botów tworzy się sztuczny ruch w internecie. Dystrybuuje się te treści za pomocą różnych grup w mediach społecznościowych, których często administratorami były lub są często osoby tworzące redakcję danego portalu. Takim przykładem była praca portalu Newsweb.pl o którym informował program Superwizjer TVN. Portal ten funkcjonował sobie całkiem dobrze pod względem biznesowym, jednak w okolicach emisji materiału śledczego został usunięty.

Nie ma natomiast wątpliwości, że takie portale istnieją i zapewne codziennie powstają nowe. Ludzie stracili zaufanie do tradycyjnych mediów i mają poczucie, że w tych ogólnopolskich źródłach informacji nie mówi się im do końca prawdy. Zaczynają wierzyć, że prawda ukryta jest gdzieś głęboko w internecie i trzeba mocno poszukać, aby ją znaleźć. Trafiają wtedy na tego typu portale, które mówią rzeczy nieszablonowe, trochę spiskowe - a to jak wiadomo bardzo urzeka ludzi - ponieważ bazują na emocjach, na czymś takim trochę tajemniczym, troszeczkę ekskluzywnym - bo nie każdy ma do tego dostęp.

Wszystko to, o czym tutaj mówimy, można sprowadzić to do takiej zasady – emocje zdecydowanie górują nad rozumem. Aby to wszystko jednak bardziej skomplikować to trzeba przyznać, że niestety ten brak zaufania do mediów tradycyjnych nie jest całkowicie nieuzasadniony. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że media tzw. głównego nurtu tworzą wizję rzeczywistości, która pomija pewne istotne fakty i elementy co sprawia, że ludzie czują się niedoinformowani i mają przeświadczenie, że nie do końca mówi się im prawdę na dany temat. Oczywiście to zjawisko nie występuje tylko w Polsce - ma ono charakter międzynarodowy. W tym momencie widzimy już, że istnieje ogromna potrzeba edukacji medialnej, internetowej i cyfrowej, żeby zrozumieć, że niektóre źródła są po prostu niewiarygodne. 

Jeśli chodzi natomiast o tą drugą kwestię, czyli podział światopoglądowy w zakresie polityki - to tutaj problem jest głębszy. Wynika on bowiem z konstrukcji ludzkiego mózgu i psychiki w tym sensie, że jeżeli bardzo nienawidzimy np. rządu to często negatywne emocje przejmują kontrolę nad naszym rozumem. W takim wypadku, jeżeli docierają do nas informacje, które są wobec niego bardzo krytyczne (prześmiewcze, poniżające albo wręcz karykaturalne) to istnieje większe prawdopodobieństwo, że taka wiadomość nam się to spodoba - ponieważ będzie ona zgodna z naszym wyobrażeniem o rządzie.

Wtedy też udostępniamy taki post bez zastanowienia. Nie poświęcamy czasu, aby sprawdzić czy jest to informacja prawdziwa czy nie jest to przypadkiem fotomontaż, czy to w ogóle jest sens udostępniać, czy to wnosi coś wartościowego do debaty publicznej? Oczywiście to też działa w drugą stronę - jeżeli ktoś nienawidzi opozycji, to mechanizm działania jest dokładnie ten sam - treści wyśmiewające opozycję, poniżające, sugerujące jakieś dziwne i abstrakcyjne rzeczy, których mieli dopuścić się politycy tych ugrupowań, nie są przez nas weryfikowane tylko udostępniane dalej w naszych mediach społecznościowych. Tylko dlatego, że po prostu nam się to podoba i harmonizuje z naszym wyobrażeniem o danej opcji politycznej.

Warto pamiętać, że nie tylko ludzie prości i niewykształceni nabierają się na takie spreparowane informacje. Jedna z dziennikarek - osoba o naprawdę uznanej renomie w świecie dziennikarskim - na swoim Facebooku udostępniła swego czasu informację o tym, że sędzia określany w mediach jako "dubler", czyli sędzia tzw. „dobrej zmiany”, wynajął prostytutkę, która w trakcie oddawania się innej czynności seksualnej, odgryzła mu wiadomą część ciała. Wspomniana redaktorka udostępniła tę treść, po czym w komentarzach ludzie napisali jej, że jest to fake news. Wiadomość ta wybitnie bazowała na emocjach, na szokującej i ciekawej, ale jednocześnie też tabloidalnej informacji.  Natomiast pani redaktorka, pomimo że otrzymała sygnał o tym, że popełniła błąd, absolutnie tego nie usunęła - po prostu nie odpowiadała na komentarze osób ją obserwujących. Ważniejsze było dla niej to, że informacja jest zgodna z jej postrzeganiem rzeczywistości, mimo że była ona nieprawdziwa.  

A może po prostu trudno się w takich sytuacjach przyznać do błędu?

Rzeczywiście – jest to uniwersalny mechanizm.  Ludzie generalnie mają ogromny problem z przyznawaniem się do błędu - jednak myślę, że to dotyczy większości z nas. Dużą klasę prezentują osoby, które potrafią powiedzieć: „źle zrobiłem, przepraszam”. Niestety, jeżeli człowiek nabierze się na jakąś fałszywą informację i niepodważalnie okaże się, że był to fake news to najczęściej przyjmuję dwie strategie. Pierwszą z nich jest tłumaczenie „ja to udostępniłem dla żartu - przecież to było takie śmieszne i satyryczne”, drugą natomiast jest przyjmowanie, że "no ale to się mogło zdarzyć".

Takim ciekawym przypadkiem, kiedy mogliśmy zaobserwować ten mechanizm był profesor Paweł Śpiewak, który został zapytany w jednym z wywiadów prowokacyjnie o wypowiedź Leo Messiego, który rzekomo powiedział, że Polska to ksenofobiczny i rasistowski kraj. Profesor zaczął się odnosić do tych słów, że oczywiście piłkarz ma rację i słusznie wskazuje na problemy w naszym kraju. Jak nie trudno się domyśleć, gwiazda piłki nożnej oczywiście nie wypowiedziała tych słów, tymczasem Śpiewak stwierdził potem, że przecież, taka sytuacja miała prawo zaistnieć i starał się bronić, w stylu - że przecież tylko odniósł się do wypowiedzi przedstawionej mu podczas wywiadu. 

Czy jesteśmy wstanie określić które grupy społeczne są bardziej, a które mniej narażone na oddziaływanie nieprawdziwych informacji? Czy wiek ma jakiekolwiek znaczenie?

Nie znam badań, które by w jakiś konkretny sposób prezentowały takie dane. Mogę mówić jedynie o swoich doświadczeniach i odczuciach związanych z realizacją różnych projektów w ramach naszego Instytutu. Mowa chociażby o projekcie z seniorami, którzy byli uczeni czym są fake newsy, jak one działają i jak zauważyliśmy w teorii wszystko było zrozumiałe. Tylko po tym jak dodaliśmy się do znajomych na Facebooku to widziałem, że seniorzy udostępniali zdjęcia, które były fotomontażem, przeróbką stworzone po to, aby wyśmiewać się z opcji politycznej której nie lubili. Teoria teorią, szkolenie szkoleniem - a praktyka później pokazała, że robią swoje.

Dlaczego? Tylko dlatego że dużo silniejsze są w człowieku emocje niż rozum - a motywacja powodowana emocjami jest częściej dużo ważniejsza dla naszego komfortu psychicznego niż ta rozumna, która jest często dla nas niewygodna. Jeśli się okazuje, że utrwalona wizja rzeczywistości, którą nasze bańki informacyjne potwierdzają prawie codziennie, jest nie do końca prawdziwa, jest kontrowersyjna albo częściowo nieprawdziwa, to musimy sami przed sobą przyznać się, że jednak popełniliśmy błąd. Jest to już dużo trudniejsze.

Wracając do głównego wątku pytania – nie, nie jesteśmy w stanie określić, które grupy są bardziej, a które mniej narażone.  Możemy stwierdzić, że bardziej narażone są te osoby, które emocjonalnie dały się wciągnąć w konflikt polityczny. Sam znam dużo osób zarówno prorządowych jak i antyrządowych, które mają dosyć wysoki status zarówno, jeśli chodzi o wykształcenie jak i pozycję zawodową a tak samo padają ofiarami tego typu treści, udostępniają infantylne memy, tylko po to, żeby wyśmiać tych, których nie lubią. Teoretycznie można by powiedzieć, że są to osoby światłe, świadome jednak często podają dalej takie rzeczy, które naprawdę byłoby wstyd udostępnić osobie nawet bez żadnego wykształcenia. Po prostu są to ewidentnie rzeczy poniżające, nieprawdziwe, tanie fotomontaże itp. Więc co do zasady oczywiście edukacja pomaga, ale nie jest gwarantem, że osoba, która posiada wyższe wykształcenie, nie udostępni fake newsa.  

Zatem jak rozbić bańkę – czy w ogóle da się ją przebić?

Wszystko jest możliwe tylko wymagałoby to bardzo znaczącej zmiany strukturalnej - zarówno mentalnej jak i instytucjonalnej - na którą na chwilę obecną ja nie mam zbyt dużo nadziei. Nasz instytut postawił sobie bardzo ambitny cel, aby tę zmianę wprowadzić - jednakże na chwilę obecną nasza debata publiczna jest tak zabetonowana, że praktycznie nikomu się nie opłaca tego zmieniać. I to jest największy problem.

Proszę zwrócić uwagę jak to działa - mechanizm jest bardzo prosty. Partie polityczne działają w taki sposób, aby zapewnić sobie dalsze przetrwanie i poparcie elektoratu. Jak jednak wiemy zasada „divide et impera” - czyli dziel i rządź - jest zawsze najskuteczniejsza. Sytuacja, w której elektorat jest w stałej gotowości, w stałym poczuciu zagrożenia ze strony elektoratu przeciwnego, jest korzystna dla obecnie funkcjonujących partii rządzących.  Dlatego też jak byśmy przeanalizowali kampanię wyborczą ostatnich wyborów - różnych, nie tylko prezydenckich - to gównie chodziło o mobilizację własnego elektoratu. Robiła to zarówno Zjednoczona Prawica jak i opozycja - to było granie na starych kartach, które niestety dalej działają.

Podczas ostatnich kampanii nie było merytorycznej debaty na temat problemów, które ma Polska i odnośnie pomysłów jak je rozwiązać. Poruszane były głównie kwestie marginalne, ale bazujące na emocjach, takie jak LGBT, które z punktu widzenia strukturalnego systemu bezpieczeństwa kraju mają naprawdę mniejsze znaczenie - co nie zmienia faktu, że temat jest ważny - ale przecież nie powinien być główną osią rozważań na temat kampanii prezydenckiej czy parlamentarnej. A jednak tak było – bo to dobrze i skutecznie dzieli ludzi.

Ustawa „Prawo Prasowe”, która funkcjonuje od 1984 roku i pomimo nowelizacji, co do zasady nie dotyczy w ogóle mediów internetowych – dokument ten nie jest uaktualniony o te kwestie. Zmiany prawne to jest absolutny początek, ale myślę, że zmiany w obecnych uwarunkowaniach politycznych, gdzie to głównie partie polityczne napędzają spór, są po prostu dla nich nieopłacalne.  Jakiś czas jeszcze to potrwa zanim będzie możliwe rozbicie tych baniek. 

Czy zgodzi się pan z tezą, że media społecznościowe – algorytmy sprzyjają tworzeniu i pielęgnowaniu tych baniek?

To jest oczywiste - rzeczywiście ujście tego całego mechanizmu, który przedstawiłem powyżej znajduje się w mediach społecznościowych. Coraz więcej osób z nich korzysta i informacje czerpie głównie z nich, a nie np. z telewizji. Algorytmy podsyłają nam treści, które są zgodne z tymi, wcześniej przez nas polubionymi - czyli jeżeli czytamy treści krytyczne wobec rządu to algorytmy będą nam podsyłać częściej artykuły tego typu. Natomiast jeżeli czytamy zaś krytykę opozycji to będziemy otrzymywać właśnie tego typu informacje. 

Niestety tak to działa i warto raz jeszcze podkreślić kwestię opłacalności. Tak jak partiom politycznym opłaca się dzielić społeczeństwo, tak samo Facebookowi opłaca się robić to samo, ponieważ jest to związane z pozycjonowaniem reklam. Facebook, Google i inni giganci technologiczno-internetowi, jeżeli posiadają mnóstwo informacji na nasz temat, są w stanie nas lepiej kategoryzować i dostarczać nam takie treści, które będą dla nas ciekawe. Oczywiście łącznie z reklamami. To mechanizm finansowy jest tutaj główną motywacją do takiego a nie innego prowadzenia debaty w mediach społecznościowych. 

Analizując działalność różnych grup funkcjonujących, chociażby na Facebooku, widoczne jest, że problem dotyczy nie tylko przekazywania dalej informacji fałszywych, ale również przyjmowanie, że informacja prawdziwa jest nieprawdziwa, tylko dlatego, że nie jest ona zgodna z naszymi przekonaniami.  Z punktu widzenia socjologii - jakie czynniki muszą zaistnieć abyśmy byli skłonni uznać, że informacja, którą czytamy jest prawdziwa czy fałszywa?

Feliks Stamm legendarny polski bokser mówił, że nie ma osób odpornych na ciosy - są jedynie źle trafieni. Ta metafora dobrze tutaj pasuje. W zależności od tego jaki sposób zostaliśmy skategoryzowani przez algorytmy tak będą formułowane komunikaty - również te nieprawdziwe.  

Okoliczność, o której w tym momencie mówimy to po prostu zjawisko odmowy wiedzy.  Krótko mówiąc, jeśli dostaniemy informację prawdziwą, która jest niezgodna z naszym postrzeganiem rzeczywistości to nasz mózg chce przede wszystkim powstrzymać się od dysonansu poznawczego. Dysonans poznawczy powoduje dyskomfort i sprawia, że właściwie tracimy poznawczy grunt pod nogami. Dlatego też staramy się tak dobierać informacje, aby tylko potwierdzały to, co już sądzimy o tej rzeczywistości. Natomiast te informacje, które są z nią niezgodne - chociaż są prawdziwe - staramy się odrzucać i kwestionować za pomocą sztuczek erystycznych, odmowy wiedzy, bagatelizowania albo po prostu zmniejszając ich rangę. To wynika z konstrukcji naszej psychiki - za wszelką cenę nie chcemy dopuścić do dysonansu poznawczego.

Socjologia to nauka o grupach społecznych. Z puntu widzenia tego działu trudno jest opisywać te zjawiska - większą rolę odgrywa tutaj kwestia neuroscience albo psychologii społecznej. Natomiast socjologia może mówić o tych zjawiskach z perspektywy grup społecznych, czyli wracamy dalej do kwestii baniek informacyjnych - do tego, że grupowo utwierdzamy się w postrzeganiu rzeczywistości. Otaczamy się ludźmi najczęściej podobnymi do nas. Internet tylko utrwalił te stosunki, które już w społeczeństwie funkcjonowały – to nie są zjawiska nowe. Internet po prostu sprawił, że one się utwardziły, są silniejsze niż były kiedyś i każdy ma możliwość stworzenia dowolnego przekazu medialnego i puszczenia go w eter. A wtedy bańki informacyjne mają pożywkę i mogę dalej utwierdzać się w swojej wizji rzeczywistości.  

Instytut zajmuje się analizą informacji przekazywanych za pomocą mediów. Duża część fake newsów bazuje właśnie na braku zaufania do mediów głównego nurtu i chęci posiadania informacji „nieocenzurowanych”, „nieskażonych politycznymi mocodawcami” czy też niezmienionej przez „nich”. Czy to właśnie brak zaufania do mediów i silna polaryzacja w Polsce sprawia, że jesteśmy łatwym łupem dla fake newsa?

Myślę, że jest czynnikiem głównym, ale na pewno nie jedynym. Zgoda - nie da się ukryć, że jeżeli oglądamy dwie główne stacje telewizyjne to mamy poczucie życia w dwóch różnych rzeczywistościach, zupełnie nieporównywalnych. To sprawia, że ludzie odchodzą od mediów tradycyjnych w szczególności młodsi i przenoszą się do internetu. 

Tak, w tym sensie, brak zaufania do mediów, fakt, że dziennikarze coraz częściej stają się propagandystami jednej bądź drugiej strony sprawia, że właśnie ludzie myślą sobie – „zacznę szukać jakiś niszowych informacji, bo to właśnie tam pewnie jest najprawdziwsza prawda”.  I to jest moment, w którym stają się łatwym łupem dla podmiotów, które nie mają żadnej etyki czy procedur w swoich działaniach, tylko po prostu starają się zarobić na niewinnych ludziach, którzy nie mają postaw edukacji cyfrowej.

Czyli wracamy do kwestii wielokrotnie już podnoszonej jaką jest edukacja od podstaw i nauka krytycznego myślenia już od najmłodszych lat?  

To jest bardzo banalne stwierdzenie, które słyszę niemal na każdej konferencji i zawsze mnie to trochę rozśmiesza. Mniej więcej od 2-3 lat każda debata kończy się tym stwierdzeniem: trzeba edukować. Co do zasady zgoda - tylko nikt nie robi w praktyce nic, aby rzeczywiście się tym zająć. Istnieją organizację pozarządowe, które starają się to zrobić, ale one nie mają wystarczającego przebicia. Jeśli ta zmiana i ta potrzeba edukacji nie wyjdzie ze strony władzy - to raczej trudno będzie tą edukację wprowadzić na serio, czyli do podstawy programowej.

Wydaje mi się, że w chwili obecnej przedmiot pt. edukacja cyfrowa czy edukacja medialna powinna być w programie od 4 klasy podstawówki, bo dzieciaki w tym wieku już dawno mają smartfony, przeglądają informacje przesyłają sobie memy czy uproszczone komunikaty.  

Oczywiście przydałoby się, aby jakiś sensowny nauczyciel powiedział: „wiecie co zastanówcie się, udostępniając tego typu treści możecie komuś szkodzić. Albo że generalnie dajecie się wkręcać w jakąś grę, która może wcale nie jest waszą grą - ale przez to, że udostępniacie te treści dalej stajecie się tylko mięsem armatnim do tego, aby wspierać jedną lub drugą opcję".  Uczenie samodzielnego i krytycznego myślenia to jest rzecz, która powinna być podstawą w szkole. Jednak jak wiemy szkoły są zazwyczaj odtwórcze i mało kreatywne.  Natomiast politykom nie opłaca się, aby ludzie samodzielnie myśleli, bo wtedy będzie trudniej nimi zarządzać - więc jesteśmy trochę w martwym punkcie. Taka idea musi się gdzieś oddolnie mocno ukonstytuować, być może być wynikiem działania jakiegoś ruchu społecznego - ale na ten moment jest to melodia przyszłości.  

Zasadniczym pytaniem jest czy jeden przedmiot będzie potrafił coś zmienić i czy posiadamy edukatorów ku temu. Nie wykluczone, że skończyłoby się to tak, że po szybkim kursie w ramach dodatkowego zarobku o fake newsach i dezinformacji uczyłby nauczyciel od innego przedmiotu.

Często, nawet jeśli pomysł jest genialny, założenia są świetnie i wiemy co chcemy osiągnąć, to potem w praktyce napotykamy na takie problemy, które sprawiają, że cała idea jest wywracana do góry nogami. Podobnie jak w przypadku doradztwa zawodowego - nauczyciele szli na jakieś dziwne studia podyplomowe potem stawali się doradcami zawodowymi i coś tam dzieciakom starali się „radzić”, ale z tego co wiem to w skali krajowej wyszło to bardzo kiepsko. Rzeczywiście podobnie mogłoby być tutaj - jakiś nauczyciel po prostu poszedłby na jakąś podyplomówkę, też nie wiadomo jakiej jakości. Program tych studiów zostałby zaprojektowany koniunkturalnie rok wcześniej, a on ją skończy dzisiaj lub za rok. A przecież w przypadku internetu rok to jest jak era - te zjawiska o których on będzie się uczył po 12 miesiącach wyglądają już całkiem inaczej. 

Możemy zatem podejść odrobinę przewrotnie i zrobić przepis na idealnego fake newsa?

Zawsze przy tego typu pytaniach mam problem etyczny - czy ktoś nie wykorzysta odpowiedzi na to pytanie w złym kierunku, właśnie po to, aby stworzyć idealnego fake newsa. Ale spróbujmy podejść do tego w wymiarze edukacyjnym.  

Jeżeli widzimy duże nagromadzenie sformułowań emocjonalnych, zwłaszcza w tytule, to już powinna nam się uruchomić lampka ostrzegawcza. Mówimy tutaj o sformułowaniach typu "szok", "zmiażdżył", „nie uwierzycie”, „zobacz co zrobił”. Po drugie zwrócimy uwagę na adres internetowy danej strony w intrenecie - on często wyglądają dziwnie, ma np. jakieś dziwne rozszerzenia. Zawsze też możemy sobie wziąć adres internetowy danej strony i sprawdzić, jak ona funkcjonuje czy ma dużo wpisów, czy ktoś się do niej odwołuje, czy ktoś cytuje - w sensie ktoś poważny. Jeżeli nie to musimy być ostrożni.  

Wracając do przepisu na fake newsa - na pewno trzeba dołożyć zdjęcie, które będzie w jakiś sposób szokujące albo intrygujące dla odbiorców – np. zdjęcie zakrwawionego polityka. Jeśli na zdjęciu są informacje o charakterze tabloidalnym, to mamy szansę, że przyciągnie to uwagę ludzi. Jeśli chodzi o zdjęcie to warto sprawdzić je zazwyczaj za pomocą odwróconego wyszukiwania obrazu. Sprawdzimy wtedy czy takie zdjęcie nie pojawiło się już kiedyś w internetowej przestrzeni publicznej, możemy sprawdzić czy nie zostało ono przerobione w jakiś sposób przez inne podmioty. Swego czasu krążyło po sieci zdjęcie, na którym prezydent Andrzej Duda całuje w rękę ojca Tadeusza Rydzyka. Wiele osób udostępniało to zdjęcie - tymczasem była to bardzo prymitywna przeróbka. 

Na pewno w treści artykułu z fałszywymi informacjami mamy do czynienia ze sformułowaniami głównie mętnymi, niejasnymi, bazującymi na emocjach będącymi opiniami a nie wspartymi faktami. 

Na pewno warto patrzeć na daty - daty artykułów, zdjęć, wpisów - ponieważ często sposobem na fake newsa jest wrzucenie zdjęcia sprzed 2 lat i przedstawianie tego jako dzisiejszej informacji. Tymczasem obecny kontekst zupełnie zmienia wydźwięk danego zdjęcia czy informacji. Na pewno tworząc fałszywą informację możemy odwoływać się do jakiegoś zagrożenia dla obywatela, wytworzyć poczucie niebezpieczeństwa, zagrożenia i to się bardzo dobrze klika i wówczas ludzie chętnie i często to czytają.  

Ostatnią kwestią są tradycyjne fake newsy o śmierci znanych osób. Tutaj mamy gwarancję, że dużo osób kliknie, jeżeli napiszemy, że znany aktor czy bohater jakiejś sagi zmarł. A jeśli jeszcze pokażemy jego czarno białe zdjęcie to osiągniemy sukces i że dużo osób na pewno w to kliknie. 

Wygląda na to, że trzeba sprawdzić strasznie dużo rzeczy, aby potwierdzić prawdziwość informacji .... 

Istnieją oczywiście organizacje fact checkingowe, które sprawdzają informacje.  

Jednak zanim fact checkerzy sprawdzą informację zdąży ona okrążyć cały glob.

Fact checking pomimo tego, że stał się bardzo modny ma bardzo wiele ograniczeń. Jak to kiedyś powiedział były prezes stowarzyszenia Demagog - tak naprawdę weryfikowalnych informacji w wypowiedziach polityków jest tylko 5 czy 10%, reszta są to narracje nieweryfikowalne - a one tak na prawdę stanowią osnowę tych treści, które idą w świat i które powodują konsekwencje.

Nikogo też nie obchodzi sprostowanie - ludzie się emocjonują samą informacją. Facebook co prawda wprowadził teraz instytucje niezależnych fact checkerów, jednak te sprostowania przychodzą po kilku dniach, albo nawet po kilkunastu i nikt już nim nie jest zainteresowany. Mówiąc krótko mleko się już rozlało.

Mamy ogromny problem z fake newsami, uważam, że potrzebne są zmiany w prawie, ale z drugiej strony takie, które nie zniszczą wolności słowa - bo to jest wartość, na której została zbudowana nasza cywilizacja. Dlatego uważam, że powinny odbyć się szerokie konsultacje w gronach eksperckich jak i zwykłych użytkowników internetu na temat jak powinno wyglądać tworzenie prawa przeciwko fake newsom, bo to jest realny problem, który będzie tylko narastał. 

Ma pan propozycje w tym aspekcie?

Moim zdaniem powinien być bardzo wyraźny nakaz, aby treści, które są celowo sfabrykowane np. zdjęcie albo treść napisana satyrycznie była oznaczona.  Aby było bardzo wyraźnie napisane, że ta treść została sfabrykowana dla takich i takich celów. Jeżeli obrazek jest przerobiony w photoshopie to musi otrzymać znak wodny, w którym zostanie oznaczony, że został on przerobiony do celów satyrycznych.

 Osoby często wrzucają te fotki, myśląc, że jest to śmieszne i fajne – potem ludzie się na to nabierają, natrafiają na kogoś kto się obrusza, a autor twierdzi, że to był taki żarcik. To nie jest tylko żarcik, bo on przynosi swoje konsekwencje - on utrwala bańkę, on sprawia, że wiele osób myśli, że jest to prawda. Tego typu „żarciki” powinny być oznaczone bardzo wyraźnie oraz konieczne jest wprowadzenie konsekwencji w wypadku, kiedy ktoś wrzuca przerobione zdjęcie bez informacji, że ono zostało przerobione. 

Reklama

Haertle: Każdego da się zhakować

Materiał sponsorowany

Komentarze

    Reklama