CYBERMAGAZYN
#CyberMagazyn: Aplikacje ze sztuczną inteligencją. Czy naprawdę ich potrzebujemy?
Gorączka sztucznej inteligencji trwa. Hype, który w ubiegłym roku wywołał ChatGPT nie opada, a algorytmy wdrażane są w coraz większej liczbie aplikacji. Pytanie brzmi - czy aby na pewno potrzebujemy ich w takiej ilości? A może są najzwyczajniej zbędne?
Szokująca popularność ChatuGPT, Midjourney oraz innych algorytmów generatywnej sztucznej inteligencji przełożyła się nie tylko na wytworzenie nowego trendu technologicznego, o którego licznych odsłonach pisaliśmy w naszym serwisie np. w kontekście przemian na rynku pracy, ale i stworzenie mody na aplikacje zawierające algorytmy AI.
Nie wszystkie zastosowania generatywnej sztucznej inteligencji są nam potrzebne - co więcej, wiele z nich może tak naprawdę obniżać funkcjonalność i użyteczność dotychczas dobrze sprawdzających się rozwiązań i aplikacji.
Porozmawiajmy chwilę o tym, jak przesadzone są marketingowe twierdzenia o tym, że sztuczna inteligencja - a raczej generatywne algorytmy - rozwiążą wszystkie nasze problemy w pracy i uwolnią od konieczności wykonywania przykrych zadań, na które szkoda czasu.
Czatbot na mailu
Jednym z najczęstszych zastosowań generatywnej sztucznej inteligencji na fali popularności czatbotów jest poczta elektroniczna.
W krótkim czasie na rynku pojawiło się sporo programów do jej obsługi, które obiecują, że wbudowana sztuczna inteligencja pomoże nam z redagowaniem odpowiedzi na maile (kto nie chciałby się ich pozbyć?!).
Wystarczy wpisać prompt, czyli polecenie dla algorytmu, a ten w naszym imieniu wygeneruje całą odpowiedź na maila, spełniającą nawet warunki objętości tekstu (specjalnie długiego choćby po to, aby przestraszyć odbiorcę i zniechęcić do dalszego kontaktu lub pokazać mu zaangażowanie, którego w rzeczywistości wcale nie mamy).
Sztuczna inteligencja w klientach poczty elektronicznej obiecuje też podsumowywać dla nas korespondencję, bądź np. łączyć maile w wątki i dopiero wówczas przedstawiać nam najważniejsze zdaniem algorytmu informacje z listów.
Problem polega na tym, że realnie dodanie sztucznej inteligencji do maila wcale nie poprawia jego funkcjonalności. Tekst nadal musimy sprawdzić samodzielnie, aby nie wysłać odbiorcy błędów, a algorytmy generalnie nie radzą sobie z wyłapywaniem niuansów komunikacyjnych wynikających z użycia mowy potocznej (w języku angielskim, nie mówiąc już nawet o języku polskim, w którym czatboty źle działają).
Zredagowany przez AI materiał z dużą dozą prawdopodobieństwa będzie roił się od błędów, które - jeśli pozostawimy je bez korekty i nadzoru - mogą nas skompromitować. Istnieje także spora szansa, że wyuczone na treściach z otwartego internetu algorytmy, „pisząc" w naszym imieniu maile, wykorzystają słownictwo, które nie będzie adekwatne do potrzeb oraz sytuacji, zarówno pod względem merytorycznym, jak i relacyjnym.
W rzeczywistości mamy więc szumną obietnicę poprawy wydajności naszej pracy, która może, ale nie musi się spełnić.
Narzędzia dla marketingu
Korzyści z generatywnej sztucznej inteligencji obiecują też pojawiające się jak grzyby po deszczu aplikacje mające wspomagać działania marketingowe i promocyjne w mediach społecznościowych.
Na łamach CyberDefence24.pl pisaliśmy o zastosowaniach dużych modeli językowych do redagowania np. treści propagandowych w social mediach, które mogą stać się nowym orężem w rękach propagandystów i dezinformatorów.
Działań marketingowych nie można jednak przyrównać wprost do uprawiania propagandy - kiedy mówimy o promowaniu marek, idei, a także konkretnych produktów, bardzo często odwołujemy się do kodów kulturowych czytelnych dla wybranej grupy docelowej naszych odbiorców, szczególnie tych, którzy zainteresowani są tym, co reklamujemy. Kody te składają się bardzo często ze znaczeń, które dla dużych modeli językowych są nieczytelne. Dlaczego?
Sztuczna inteligencja nie zna się np. na żartach, co potwierdzają badania naukowe. Nie odczuwa również empatii, nie generuje w swoich przekazach odpowiednio kreatywnie emocji, a także nie pobudza do refleksji. Jej wytwory nadają się bardziej do celów takich, jak oszukiwanie na uczelni lub w szkole (do czego oczywiście nie zachęcamy!), niż do przykuwania uwagi w mediach społecznościowych.
Istnieje zatem spora szansa, że nawet, jeśli dzięki ChatowiGPT czy innym czatbotom zaoszczędzimy czas na pisaniu odpowiedniego copy do naszych marketingowych treści w sieci, te generowane przez sztuczną inteligencję nie będą rezonowały z odbiorcami tak bardzo, jak byśmy sobie tego życzyli. Marne szanse także na to, że staną się sieciowym wiralem i zdobędą masową popularność, a naszym klientom przyniosą pozytywny rozgłos.
Dobrego dzionka i pysznego wybielacza
Tak, dobrze przeczytaliście - zamiast „pysznej kawusi" - można w erze sztucznej inteligencji pożyczyć sobie „pysznego wybielacza". Tak zrobiła jedna z aplikacji wspomaganych przez sztuczną inteligencję, którą swoim klientom udostępnia pewien nowozelandzki supermarket.
Jak donosi dziennik „Guardian", program, którego zadaniem jest generowanie przepisów kulinarnych z resztek produktów (w imię niemarnowania żywności) w oparciu o sztuczną inteligencję, zaoferował swoim użytkownikom „aromatyczny miks wodny" zawierający chlor. Bot, który działa w aplikacji, przedstawił swój pomysł na drinka jako „perfekcyjny drink bez alkoholu, aby ugasić pragnienie i orzeźwić zmysły".
Istotnie, brzmi zachwycająco - a przy tym szkodliwie, do tego stopnia, że można wylądować w szpitalu. Wcześniejsze rekomendacje aplikacji były co prawda nie bardziej smaczne, ale chociaż mniej niebezpieczne. Można było wśród nich znaleźć m.in. ciasteczka oreo z makaronem po azjatycku z patelni. Pycha.
Rzecznik supermarketu wyraził rozczarowanie faktem, że niektórzy użytkownicy nagłośnili przypadek bzdur wypisywanych przez sztuczną inteligencję i ocenił, że korzystali z aplikacji niezgodnie z przeznaczeniem. Zapowiedział jednak, że firma skontroluje działanie bota i sprawi, że jego rekomendacje będą bezpieczne. Przy okazji przypomniał, że użytkownicy powinni mieć ukończony 18 rok życia.
Przypadek z Nowej Zelandii pokazuje jednak jasno, że nie zawsze sztuczna inteligencja wdrażana do aplikacji przynosi korzyści i oddziałuje tak, jak by sobie tego życzyli projektanci usługi.
Jak sytuacja opisana przez „Guardiana" odbije się na reputacji firmy? Z pewnością niezbyt korzystnie - supermarket sam przyznał, że przepisy w aplikacji nie są w żaden sposób nadzorowane przez człowieka. Bardzo odpowiedzialnie.
Ciemne strony demokratyzacji AI
Demokratyzacja sztucznej inteligencji, bo właśnie tak należy postrzegać wpychanie algorytmów wszędzie gdzie się da przez firmy produkujące aplikacje, nie jest oczywiście prowadzona z myślą o użytkownikach.
Każda spółka, która wykaże się sukcesem we wdrożeniu funkcjonalności opartych o sztuczną inteligencję, ma szansę zebrać śmietankę w postaci zwiększonej kapitalizacji i reputacyjnych bonusów. Większe zainteresowanie inwestorów i medialny hype - to niewątpliwie plusy w sytuacji, w której miejsce na sensowne produkty z segmentu technologii konsumenckich powoli się kończy. Zamiast realnych nowości można zatem oferować ciekawostki, niekoniecznie potrzebne i niekoniecznie bezpieczne.
Nie tylko buble
Sztuczna inteligencja to jednak nie tylko buble, takie jak opisana powyżej aplikacja nowozelandzkiego supermarketu.
Dzięki rozwijającemu się segmentowi algorytmów generatywnych, lepsze staną się m.in. tłumaczenia maszynowe oraz narzędzia takie jak OCR - z korzyścią dla nas wszystkich. O nich jednak mało kto pisze - nie są atrakcyjne, a postęp w nich następuje po cichu. Równie ciekawą gałęzią technologii, w której wykorzystana zostanie generatywna sztuczna inteligencja, jest medycyna - gdzie algorytmy już teraz potrafią przewidywać nowe kombinacje substancji chemicznych potencjalnie korzystne dla rozwoju farmaceutyki i różnych terapii.
To właśnie w tej formie będziemy konsumować zdobycze dzisiejszego szału na generatywną AI, który - miejmy nadzieję - wkrótce przeminie. Inaczej zaleje nas fala nikomu niepotrzebnych cyfrowych „udogodnień", które oprócz naszego czasu pożerają zasoby smartfonów i dane osobowe. Jak to bywa w branży technologicznej - biznes jednak musi się kręcić. Stopniowo zaczynają to rozumieć nie tylko szefowie firm technologicznych - ale i użytkownicy, coraz szybciej nudzący się nowinkami.
Serwis CyberDefence24.pl otrzymał tytuł #DigitalEUAmbassador (Ambasadora polityki cyfrowej UE). Jeśli są sprawy, które Was nurtują; pytania, na które nie znacie odpowiedzi; tematy, o których trzeba napisać – zapraszamy do kontaktu. Piszcie do nas na:[email protected].
Haertle: Każdego da się zhakować
Materiał sponsorowany