Cyberbezpieczeństwo
#CyberMagazyn: ABC dezinformacji. Jak jesteśmy oszukiwani?
Upowszechnienie praktyk i technik manipulacji informacją sprawia, że codzienność „zalewa” odbiorców komunikatami, których celem nie jest informacja sama w sobie, ale wywieranie wpływu i kreowanie postaw. Dostrzeżenie i ocena otaczających nas informacji może stać się jedną z podstawowych kompetencji społecznych XXI wieku.
Dezinformacja, wojna informacyjna, fake newsy. Otaczający nas świat pełny jest informacji, które nie służą niczemu, albo – co jeszcze gorsze służą wymuszeniu, wprowadzeniu w błąd czy też zwykłemu oszustwu.
Jak poruszać się w tym gąszczu, żeby się nie nabrać? Co trzeba wiedzieć, żeby uniknąć zastawianych na nas na każdym kroku pułapek?
Wojna informacyjna i marketing przeplatają się i uzupełniają czerpiąc ze swoich doświadczeń i badań. Obie te dziedziny de facto wykorzystują te same mechanizmy przekonywania. Dlatego warto zastanowić się i poznać chociaż te najbardziej podstawowe „chwyty i zagrania”. Pozwala to nie tylko unikać oszustów, oceniać rzetelność przedstawianych nam informacji, ale także podejmować bardziej przemyślane decyzje, chociażby w supermarkecie.
Czytaj też
Na czym opierają się manipulacje?
Zdecydowana większość manipulacji informacją odbywa się w oparciu o bardzo proste i bardzo pierwotne instynkty ludzkie, na które przestaliśmy zwracać uwagę. Historycznie były one potrzebne do przetrwania społeczności, obecnie - z racji na postęp cywilizacji, a także dominujące postawy indywidualistyczne - instynkty te nie pełnią prawie żadnej praktycznej roli.
Pozwalają jednak na oszukiwanie nas praktycznie codziennie, omijając płat czołowy naszego mózgu, odpowiedzialny za racjonalne myślenie. Wykorzystywanie podatności ludzkiego mózgu do „myślenia na skróty”, ilość bodźców jakie codziennie otrzymujemy i złożoność zglobalizowanego świata sprawiają, że coraz łatwiej jest nam się pogubić, a co za tym idzie stać „ofiarą” dezinformacji. Najczęściej wykorzystywane metody manipulacji są w swojej prostocie genialne, ale także dość ordynarne. Stąd dość łatwo je zidentyfikować i uniknąć.
Czytaj też
Przecież wszyscy wiedzą, że…
No właśnie. Co wiedzą i kto wie? I skąd? Praktycznie każda argumentacja rozpoczynająca się od tych słów będzie prowadziła do wymuszenia, bądź manipulacji. Argumenty tego typu zbiera i opisuje Robert B. Cialdini, nazywając je argumentacją w oparciu o „społeczny dowód słuszności”.
Co stanowi o skuteczności tej metody? Ludzie, jako istoty społeczne decydują o poprawności danego zachowania czy poglądu, oceniając je przez pryzmat zachowań innych. W praktyce widać to nawet w tak prozaicznych sytuacjach, jak przechodzenie przez jezdnię. Jeśli jedna osoba zdecyduje się przejść na czerwonym świetle, z dużą dozą prawdopodobieństwa znajdzie swoich naśladowców. W podobny sposób podejmujemy decyzje konsumenckie. Szukając restauracji w nieznanym nam miejscu, kierujemy się przecież tym, ile osób znajduje się w danym lokalu.
W działaniach dezinformacyjnych, jakie toczą się obecnie wokół wojny w Ukrainie argument ten pojawia się często w postaci: "Wszyscy przecież wiemy, że Ukraińcy to..." czy, że rzekomo: "Ukraińcy żyją na nasz koszt". W przekazach pojawiają się także odniesienia do konkretnych grup społecznych.
Argumentacja tego typu wykorzystywana jest także w trollingu. Często nie sama jakość danego posta, czy wiadomości świadczą o jego zdolności do dezinformacji, a właśnie częstotliwość jego występowania, czy ilość „lajków’ i udostępień wpisu. Nasilenie częstotliwości występowania danej wiadomości wpływa na to, jak często pojawia się na naszym ekranie i przekłada się na błędne rozumowanie – „ludzie tak myślą”. Skoro "ludzie tak myślą", to "pewnie mają rację", jeśli mają rację, to: "to, co myślą jest prawdziwe". Co więcej, ilość polubień i podań dalej często zastępuje nam weryfikację treści danego wpisu. Wierzymy, że tak duża liczba osób nie mogła się nabrać.
Praktyka pokazuje, że mechanizm ten idealnie sprawdza się również w przekonywaniu. Działa tym lepiej, im mniej dany odbiorca wie o zjawisku, o którym mówi komunikujący. Stąd często biorą się rozmowy przy stole, w których "ktoś gdzieś słyszał", albo co gorsza: "czytał, że…".
Czytaj też
Według amerykańskich naukowców…
To przykład tak bardzo nadużywany, że w końcu stał się memem internetowym. Można go poszerzyć o: "badania pokazują że..", "naukowcy mówią...", "pani doktor poleca...", "najlepsze według fachowców jest...".
Argument ten bazuje na mechanizmie bardzo podobnym do społecznego dowodu słuszności. Wykorzystuje siłę autorytetu, jaką przypisuje się pewnym profesjom, osobom, ośrodkom medialnym. Argument taki, rzucony w dyskusji jest trudny do obalenia, stawia nas bowiem w opozycji do instytucji naukowych. Warto jednak - widząc go, zadać sobie pytanie – o jakim dokładnie badaniu mowa, czy było publikowane w punktowanym czasopiśmie, kto jest jego autorem oraz kto jest jego sponsorem. Pytania te są bardzo istotne, biorąc pod uwagę nadużywanie autorytetu naukowego przez niektóre podmioty rynkowe, właśnie w związku z chęcią wykorzystania siły jego argumentu.
Ciekawym przykładem próby wykorzystania go w dezinformacji są coroczne wieści od rosyjskich meteorologów, zapowiadające nadchodzącą wyjątkowo srogą zimę. Innym dobrym przykładem jest podpieranie się tytułami naukowymi lub powoływanie się na ośrodki naukowe, analityczne czy badawcze w celu promowania forsowanych przez aparat dezinformacji przekazów.
Argumenty związane z autorytetem urosły w ostatnich latach do niebotycznej skali. W dezinformacji powszechną praktyką jest kreowanie liderów opinii – często, ale nie zawsze, fałszywych tożsamości, które - wykorzystując siłę swojego argumentu - forsują określone tezy. Bardzo często autorytet tych kont budowany jest tylko i wyłącznie w oparciu o powszechny dowód słuszności, czyli liczbę „followersów” czy reakcji zostawianych pod postem.
Zjawisko to jest powszechne także w marketingu. Co zaskakujące, rolę lidera opinii – czyli według książkowej definicji osoby, która dzięki swojej wiedzy zdobywa informacje i przetwarza je na bardziej zrozumiałe, by później przekazać je swoim odbiorcom - obejmuje osoby, które nie tylko nie mają nic wspólnego z przetwarzaniem wiedzy, ale także nie powinny mieć z tym nic wspólnego.
Stąd możemy obserwować długi korowód ludzi „znanych z tego, że są znani”, informujących nas o "płaskiej Ziemi", szkodliwości szczepień, alergii na fale radiowe, rządzie światowym. Śmieszne i zabawne? Pamiętajmy, że w tych samych postach pojawiają się produkty, usługi oraz inne „nieszkodliwe” wrzutki, którym, często nieświadomie, podlegamy.
Czytaj też
"Ale to przecież na mnie nie działa"
To chyba jeden z bardziej popularnych mitów, związanych ze skutkami marketingu lub dezinformacji. Większość osób słysząc, czy czytając o różnych metodach wpływu deklaruje – z dużą zapalczywością, że nie są oni podatni na reklamę czy manipulacje informacjami. Niestety są w błędzie. Reklamy i szerzej wykorzystywane „triki” wykorzystujące nasze pierwotne instynkty działają na wszystkich. Czasem mniej lub bardziej subtelnie, ale jednak - na wszystkich.
Zastanówmy się, co kieruje nami w supermarkecie, gdy stoimy przed półką prawie jednorodnych produktów w różnych opakowaniach i z różnymi markami. Zastanówmy się czemu - gdy widzimy u kogoś w koszyku dany produkt - sami go tam włożymy, albo czemu pędzimy do wielkiego napisu: "wyprzedaż – ostatnie sztuki"?
Na dobrą sprawę, akceptacja swojej podatności na tego typu akcje jest paradoksalnie drogą do zwiększenia swojej odporności konsumenckiej. Wiedząc, że dane zjawisko ma na nas wpływ zaczynamy je analizować, świadomie angażując płat czołowy, który tym samym obchodzi bardziej instynktowne reakcje. Utwierdzając się w przekonaniu, że nie jesteśmy podatni na reklamy czy dezinformację de facto zwiększamy swoją wrażliwość na ich działanie.
Czytaj też
Pamiętajmy również, że opisane w tekście mechanizmy są bardzo podstawowymi metodami wpływania na świadomość społeczeństw. Są łatwe do wykrycia czy zauważenia. Stały się one podstawą do bardziej skomplikowanych operacji, które wykorzystują profile psychologiczne, analizę Big Data, badania socjologiczne i tym podobne narzędzia.
Serwis CyberDefence24.pl otrzymał tytuł #DigitalEUAmbassador (Ambasadora polityki cyfrowej UE). Jeśli są sprawy, które Was nurtują; pytania, na które nie znacie odpowiedzi; tematy, o których trzeba napisać – zapraszamy do kontaktu. Piszcie do nas na: [email protected].
Haertle: Każdego da się zhakować
Materiał sponsorowany