Polityka i prawo
To państwa napędzają czarny rynek exploitów ułatwiając cyberataki
Rządy państw narodowych swoją polityką wobec podatności oprogramowania na cyberataki stymulują rozwój czarnego rynku exploitów, które umożliwiają przejmowanie kontroli nad systemami komputerowymi.
W niedawnym wydaniu telewizyjnego magazynu „Quarks and Caspers” pt. Wojna cebernetyczna, emitowanym w niemieckim Westdeutscher Rundfunk stwierdzono jednoznacznie: "To państwa napędzają czarny rynek exploitów". W roli eksperta wypowiadał się dyrektor firmy softScheck i orędownik całkowitego ujawniania (full disclosure) informacji o podatnościach na atak (vulnerabilities) prof. dr Hartmut Pohl. Jego zdaniem, rządy i państwa są współodpowiedzialne za rozkwit czarnego rynku exploitów poprzez promocję prawną tzw. odpowiedzialnego ujawnienia (responsible disclosure).
Skąd się bierze problem?
Wypowiedź prof. Pohla oznacza powrót do wcześniejszych dyskusji o właściwości postępowania w przypadku wykrycia podatności na atak (vulnerabilities) w systemie, aplikacji badź części infrastruktury sieci. Zgodnie z aksjomatem głoszacym, że nie ma systemów w 100 proc. bezpiecznych i pozbawionych błędów w kodach bądź furtek (backdoor) dostępu, wykrycie takich podatności to kwestia czasu.
Najważniejsze pytanie brzmi: kto pierwszy wykryje podatność na atak. Uogólniając, możliwości są dwie: albo jest to tzw. dobry hacker (white hat) albo zły hacker (black hat). W pierwszym przypadku dobry hacker informuje producenta oprogramowania lub właściciela infrastruktury o wykrytej podatności. W drugim przypadku zły hacker nie informuje producenta i jednocześnie tworzy exploit - program mający na celu wykorzystanie błędów w oprogramowaniu bądź luk bezpieczeństwa. Zły hacker może wykorzystać wiedzę o podatności i stworzony program dla własnych celów bądź podzielić się nim z zainteresowanymi nabywcami za odpowiednią gratyfikacją (najczęściej finansową).
Handel exploitami w środowisku dark net stanowi poważny problem. W momencie, gdy exploit pojawia się na czarnym rynku przed publikacją poprawki przez producenta, nadaje się mu miano zero-day exploit. Sprzedawców kuszą przede wszystkim rynkowe ceny informacji o podatności i gotowych zero-day exploitów, które oscylują w granicach 1 tys. euro w przypadku exploitów dla mało znanych aplikacji, od 1 tys. do100 tys. euro dla aplikacji biznesowych bądź popularnych wśród użytkowników czy milionów euro, gdy w grę wchodzą najpopularniejsze aplikacje i serwisy (Facebook, Microsoft etc.). Oczywiście ceny podawane są w wirtualnych walutach takich jak bitcoin i dopuszcza się opcję licytacji.
Kto kupuje exploity od złych hakerów
Odpowiedź na to pytanie znaleźć można w definicjii aktora zagrożenia cybernetycznego (cyber threat actor). Obecnie wyróżnia się trzy podmioty (aktorzy) najaktywniejsze w działaniach cybernetycznych:
- cyberprzestępcy – ich głównym celem jest korzyść materialna, np. kradzież aktywów z kont bankowych, nielegalne rejestracje towarów, fałszowanie dokomentów, pozwoleń, certyfikatów;
- haktywiści – ich głównym celem nie są pieniądze, a raczej cele polityczno-społeczne, np. szantaże polityczne, ataki cybernetyczne na wrogie grupy ludzi, organizacje, cyberterroryzm;
- rządy państw – ich głównym celem pozostaje osłabienie wrogiego państwa, kradzież własności intelektualnej (szczególnie w dziedzinie technologii, wojskowości i medycyny), dostęp do materiałów kompromitujących (компромат) wysokiej rangi urzędników innych państw.
W 2015 r. portal ControlRisks opublikował szacunkowy udział procentowy trzech wymienionych wyżej aktorów w atakach cybernetycznych. Wynosił on odpowiednio 46 proc. dla przestępców, 33 proc. dla haktywistów i 21 proc. dla rządów państw.
Wybór celu ataku za pomocą exploita zależy od aktora. Cyberprzestępcy pokuszą się o atak na przeciętnego obywatela, firmę, bank etc. Haktywiści zapewne zaatakują polityków, wojskowych, strategiczne obiekty, instrastrukturę energetyczną i transportową. Rządy państw z kolei nakierują ataki na terrorystów, grupy wrogie własnemu, inne państwa, własnych obywateli podejrzewanych o działalność antypaństwową bądź kryminalną.
Teoretycznie może zdarzyć się też tak, że sam producent gotowy będzie zapłacić za nabycie furtki do własnego systemu, aby nie stracić reputacji u klientów i załatać (patch) lukę odpowiednio szybko. Naturalnie producent nie jest aktorem zagrożenia cybernetycznego, przynajmniej w stopniu aktywnym, gdyż w jego interesie pozostaje zwalczanie ataków i zapobieganie im.
Co powinien zrobić dobry haker
Dobry haker jako przedstawiciel etycznie działającej społeczności w żaden sposób nie powinien zatajać i sprzedawać informacji dotyczącej podatności na ataki. Wszak głównym jego celem jest zwiększenie bezpieczeństwa w Sieci przez przekazanie newralgicznej informacji odpowiednim osobom, aby uniemożliwić złym hackerom wykorzystanie podatności w postaci zero-day exploitów.
Dyskusja podjęta na antenie WDR przez prof. Hartmuta Pohla odwołuje się zarówno kontrowersji, jakie wywołuje kwestia ujawnienia informacji o podatnościach. Rozróżniamy trzy podejścia do niej:
- full disclosure – pełne ujawnienie polegające na podaniu przez dobrego hackera informacji o podatności do wiadomości publicznej w momencie jej wykrycia;
- responsible or coordinated disclosure – odpowiedzialne ujawnienie, które polega na poinformowaniu w pierwszej kolejności producenta w celu umożliwienia mu wprowadzenia poprawek - dopiero po wprowadzeniu poprawek przez producenta ujawnia się publicznie informację o tym, że we wcześniejszym okresie istniała podatność;
- non-disclosure – nieujawnienie podatności
Ostatni z wariantów będzie interesował przede wszystkich aktorów zagrożeń cybernetycznych i oficjalnie w żadnym kraju prawo nie będzie wzmiankowało istnienia takiej możliwości. Jakkolwiek paradoksalnie to zabrzmi, rządy państw oczekują informacji o podatnościach od osób trzecich, podczas gdy same nie są do zobowiązane do dzielenia się swą wiedzą z kimkolwiek.
Full disclosure interesuje przede wszystkim naukowców, profesjonalistów, administratorów systemów, baz danych itp. W przypadku podania do wiadomości publicznej informacji o podatności, są oni w stanie przygotować swoje systemy na ewentualne zagrożenie.
Co mówi prawo o exploitach
Reponsible disclosure interesuje z kolei producentów, którzy po pierwsze nie chcą stracić reputacji przez nagłaśnianie podatności, a po drugie obawiają się, że w wyniku ujawnienia informacji niektórzy hackerzy podejmą się próby wykorzystania podatności. Obok producentów takie rozwiązanie promują oficjalnie także rządy państw i ich prawodawstwo. Kary za nielegalne wtargnięcie do systemu i przymus kontaktu z producentem są elementami porządku prawnego.
Rzymska maksyma Dura lex, sed lex z pewnością nie odnosi sie do prawa w zakresie teleinformatyki w poszczególnych państwach (np. Niemcy) czy ich konfederacjach (np. Unia Europejska). Obecne regulacje prawne obowiązujące w Republice Federalnej Niemiec i UE nie zawsze pozwalają na skuteczne rozwiązanie problemu handlu exploitami.
W budapeszteńskiej konwencji Rady Europy z 2001 r. dotyczącej cyberprzestępczości (Convention on Cybercrime) punkt 6 precyzuje Nieprawidłowe użycie urządzeń (Misuse of devices), zobowiązując wszystkie państwa członkowskie do wprowadzenia kar w przypadku wytwarzania, zaopatrywania, importu, dystrybucji i rozpowszechniania w jakikolwiek inny sposób:
a) urządzeń i komputerów, zaprojektowanych w celu nielegalnego dostępu lub intereferencji z danymi lub systemem;
b) haseł do komputerów, kodów dostępu lub jakiejkolwiek innej informacji dzięki której możliwy jest dostęp do części lub całości systemu komputerowego.
Z kolei Decyzja ramowa (Framework Decision) 2005/222/JHA Rady UE dotycząca ataków przeciwko systemom informatycznych, zobowiązuje wszystkie państwa członkowskie do wprowadzenie kar pozbawienia wolności za cztery rodzaje działaności:
a) nielegalny dostęp do systemu informatycznego (illegal access to information systems)
b) nielegalna ingerencja w system (illegal system interference)
c) nielegalna ingerencja w dane (illegal data interference)
d) nakłanianie do przestępstwa i pomoc w przestępstwie (instigation, aiding and abetting and attempt)
Minimalna kara pozbawienia wolności wynosi od 1 roku do 3 lat za bliżej niesprecyzowane „ przypadki, które nie są niewielkie” (for cases which are not minor).
Unijne prawo co prawda zobowiązuje do wprowadzenia kar za upowszechnianie kodu dostępu, jednak w praktyce ani handel exploitami ani udział w nich rządów państw nie do końca został zdefiniowany. Jeżeli nielegalny atak na systemy teleinformatyczne powinien być karany, logicznie rozumując państwa powinny wzajemnie występować przeciwko sobie w trybunałach międzynadowych. Praktyka pokazuje, że jest inaczej.
W paragrafie 7 Ustawy o Federalnym Urzędzie ds. Bezpieczeństwa w Technologiach Informatycznych (Gesetz über das Bundesamt für Sicherheit in der Informationstechnik) prawodawca nakłada na odkrywcę podatności obowiązek nawiązania kontaktu z producentem i nieujawniania tej informacji publicznie. Argumentem przemawiającym za takim rozwiązaniem prawnym jest zawężenie kręgu osób poinformowanych o samym zagrożeniu, tak aby nie rozpowszechniać paniki lub nie prowokować ataków ze strony black hackerów.
Powyższy przykład niemieckiego ustawodawstwa pokazuje, że państwa promują responsibility disclosure jako model ujawniania informacji o podatnościach. Jednak właśnie to ten model sprawia – zdaniem przywołanego wyżej prof. dr. Hartmuta Pohla - że państwa napędzają czarny rynek zero-day exploitów.
Jeśli rozłożymy na czynniki pierwsze udział państwa w całym procesie, otrzymamy następujący obraz:
Jakie jest wyjście z sytuacji
Obecnie nie istnieje optymalne rozwiązanie problemu exploitów. Rządy państw uczestniczą w procesie zarządzania podatnościami i trudno wyobrazić sobie model tego procesu bez ich udziału. Najprawdopodobniej takie narzędzia jak teoria gier lub zarządzanie ryzykiem pomogłyby nam lepiej zrozumieć, czy w innym schemacie da się osiągnąć optimum. Rzeczywistość pokazuje, że oba rozwiązania full disclosure i responsible disclosure pozostawiają wiele do życzenia, jeśli chodzi o efektywność.
Jeśli spróbujemy ocenić ryzyko samych procesów, dla przeciętnego obywatela nadal mniej groźne okaże się posiadanie informacji o podatnościach przez organy państwowe niż np. przez kryminalistów lub cyberterrorystów. Jak wspominaliśmy wyżej, praworządny obywatel nie powinien obawiać się państwa występującego przeciwko niemu z bronią zero-day exploit. Z drugiej strony, hakerzy nastawieni na korzyści materialne na pewno nie zawahają się użyć exploitów dla kradzieży danych czy pieniędzy itp.
Z tej perspektywy responsible disclosure zasługuje bardziej na poparcie niż full disclosure. Tej samej logice hołduje projekt Zero-day zapoczątkowany w 2014 r. przez Google. Znaleziona podatność jest przesyłana do producenta, który ma od tej chwili 90 dni na rozwiązanie problemu, w przeciwnym wypadku informacja zostanie podana do wiadomości publicznej. Ujawnienie ma spełniać w tym wypadku rolę kija, który zmusi ostatecznie producentów do podjęcia akcji w obawie przed utratą reputacji.
Mimo wszystko pozostaje pewien niedosyt, gdy uświadomimy sobie, że to państwa podsycają wojnę cybernetyczną pozostając praktycznie poza jurysdykcją trybunałów międzynarodowych. Jak już wspomniano, pozwy z powodu ataków cybernetycznych przeprowadzonych przez rządy państw na razie nie są praktyką sądową. Brakuje ściśle sformułowanych procedur dla takich postępowań sądowych. Problem stanowi już samo zgromadzenie materiału dowodowego z wykorzystaniem informatyki śledczej (Computer Forensics). Wątpliwe jest przecież, aby USA pozwoliły Rosji zebrać materiały cybernetyczne dotyczące swych ataków i vice versa.
Autor : Paweł Góralski
Haertle: Każdego da się zhakować
Materiał sponsorowany