#CyberMagazyn: DSA wprowadza cenzurę w krajach UE [OPINIA]
Autor. Amparo Torres O./Wikimedia Commons/CC2.0
W polskim parlamencie trwają prace nad ustawą wdrażającą przepisy unijnego Aktu o usługach cyfrowych, znanego pod skrótem DSA. Regulacja budzi spore emocje ze względu na postanowienia, które się w niej znajdują. Instytucje UE używają doniosłych haseł i wskazują na ochronę fundamentalnych wartości. Nie brakuje jednak ekspertów, którzy mówią wprost o rosnącej władzy platform i zjawisku nadblokowania.
Unijny Akt o usługach cyfrowych (Digital Services Act, DSA) – jak uważają jego orędownicy – ma być dla Europy przełomową regulacją, która uporządkuje cyfrowy świat i zapewni bezpieczeństwo obywatelom. W oficjalnych komunikatach dominują górnolotne słowa: „ochrona użytkownika”, „walka z dezinformacją” i „bezpieczeństwo w sieci”.
Jednak im dłużej przyglądamy się wdrażaniu DSA, tym wyraźniej widać, że pod szlachetnymi hasłami kryje się potencjalnie najskuteczniejszy system kontroli narracji, jaki kiedykolwiek powstał w Europie.
Platformy mają coraz większą władzę
Eksperci nie pozostawiają złudzeń: DSA faktycznie oddaje platformom cyfrowym rolę quasi-państwowych cenzorów.
Dr Johanna Rinceanu z Max Planck Institute podkreśla, że firmy takie jak Facebook czy YouTube stają się „strażnikami na progu praw człowieka” („gatekeepers at the threshold of human rights”) i mają coraz większą władzę nad tym, jakie treści przetrwają w przestrzeni publicznej.
Platformy, świadome astronomicznych kar przewidzianych w DSA, zaczną usuwać treści prewencyjnie — nie dlatego, że są nielegalne, lecz dlatego, że mogą zostać uznane za „ryzykowne”. To prowadzi do zjawiska nadblokowania, w którym znika nie tylko to, co faktycznie szkodliwe, ale także to, co po prostu jest niezgodne z oczekiwaniami regulatora.
Jeszcze ostrzejszą diagnozę stawia ADF International, które w swojej analizie określa DSA jako potencjalny „global censorship regime” i wskazuje, że regulacja może być „największym zagrożeniem dla wolności słowa w świecie zachodnim”.
We wrześniu br. ponad 50 europejskich organizacji pozarządowych podkreśliło, że szerokie pojęcia „ryzyka systemowego", „dezinformacji" i „nielegalnych treści", w połączeniu z aktywistyczną rolą „zaufanych sygnalistów", mogą naruszać wolność wypowiedzi i informacji na mocy artykułu 11 Karty praw podstawowych UE. W zeszłym miesiącu ponad 100 organizacji działających na rzecz wolności słowa ostrzegało przed globalną cenzurą internetu na mocy ustawy DSA w liście do Komisji, koordynowanym przez ADF International.
ADF International
To ostrzeżenie jest ważne, bo pokazuje, że w imię walki z „dezinformacją” można stworzyć mechanizm, który ucisza niewygodne opinie, zamiast je weryfikować.
Czytaj też
Mechanizmy DSA można naginać
Szczególnie niepokojące jest to, że państwa członkowskie mogą wskazywać tzw. „zaufanych zgłaszających” (trusted flaggers) — instytucje, których zgłoszenia platformy mają traktować priorytetowo i niemal automatycznie. To oznacza, że jeśli w danym kraju władza zdecyduje się wykorzystać ten mechanizm politycznie, może wyznaczyć organizacje przychylne rządowi, które będą zgłaszać treści uznane za „niewygodne” pod pretekstem „walki z dezinformacją”. A platformy — bojąc się kar — będą je natychmiast usuwać.
Ryzyko nadużyć jest w Polsce szczególnie wysokie, ponieważ w polskim prawie nie istnieje żadna ustawowa definicja „dezinformacji”. Żadna ustawa — ani Kodeks karny, ani Prawo prasowe, ani przepisy o cyberbezpieczeństwie, radiofonii i telewizji, ani nawet regulacje wdrażające DSA — nie określają, czym dezinformacja jest w sensie prawnym.
Termin ten funkcjonuje wyłącznie w dokumentach strategicznych, raportach i opracowaniach eksperckich, które nie mają mocy obowiązującej. W praktyce oznacza to brak jasnych kryteriów pozwalających jednoznacznie stwierdzić, które treści można zakwalifikować jako dezinformację.
Decyzje o tym często zależą od interpretacji urzędników lub samych platform internetowych, co rodzi ryzyko nadużyć i wykorzystywania pojęcia dezinformacji do blokowania niewygodnych publikacji.
Ponieważ państwo nie dostarcza precyzyjnej definicji, platformy cyfrowe tworzą własne zasady, co prowadzi do niespójnej i niejednolitej moderacji treści. Choć określenie „dezinformacja” pojawia się w dokumentach Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, w strategiach dotyczących cyberbezpieczeństwa, w programach fact-checkingowych czy raportach o zagrożeniach informacyjnych, żaden z tych dokumentów nie stanowi wiążącej podstawy prawnej. Zatem wszystko zależy od interpretacji instytucji państwowych, a interpretować można szeroko.
Treścią „dezinformacyjną” może stać się śledztwo dziennikarskie, analiza polityczna, materiał ujawniający aferę rządową czy po prostu krytyczny komentarz. Brak definicji sprawia, że mechanizmy DSA można dowolnie naginać do bieżących potrzeb politycznych.
Krytyka do ustawy wdrażającej DSA
W polskiej przestrzeni publicznej pojawiło się coraz więcej krytycznych analiz dotyczących wdrażania Aktu o usługach cyfrowych.
Fundacja Panoptykon w artykule „Tak dla ochrony Polek i Polaków w sieci – nie dla interesów globalnych korporacji” z 3 listopada 2025 roku zwraca uwagę, że polskie wdrożenie DSA może prowadzić do mechanizmów sprzyjających cenzurze oraz nadmiernej ingerencji państwa w treści publikowane w internecie.
Podobny ton pojawia się w analizie Demagoga z 17 października br. zatytułowanej „DSA w polskim Sejmie. Posłowie obawiają się cenzury”, gdzie relacjonowane są obawy parlamentarzystów dotyczące ryzyka ograniczania wolności słowa w wyniku wprowadzenia nowych regulacji.
Na portalu WNP.pl 4 listopada br. ukazał się artykuł „Kontrowersyjna ustawa powraca. Cenzura i ograniczenie…”, w którym autorzy podkreślają, że projekt wdrażający DSA wywołuje liczne kontrowersje i może znacząco wpłynąć na to, jakie treści będą mogły być publikowane w polskim internecie.
Z kolei BiznesAlert 8 listopada br. opublikował artykuł Huberta Bekrychta „Koniec mediów, czy unijny Akt o Usługach Cyfrowych w sosie polskim?”, w którym DSA przedstawiany jest jako regulacja mogąca być odbierana jako forma cenzury, zwłaszcza w polskim wydaniu.
Najostrzejsze komentarze pojawiają się w Do Rzeczy, gdzie publicyści wprost sugerują, że wdrażanie DSA może być wykorzystywane jako narzędzie polityczne do ograniczania działalności niewygodnych mediów, zwłaszcza prawicowych, poprzez stworzenie warunków sprzyjających wyciszaniu krytycznych wobec władzy treści.
Wszystkie te opinie — pochodzące zarówno od organizacji społecznych, fact-checkerów, jak i mediów reprezentujących różne strony sceny politycznej — tworzą spójny obraz obaw, że bez jasnych definicji, skutecznych mechanizmów odwoławczych i pełnej transparentności, DSA w Polsce może stać się narzędziem służącym nie tylko do walki z nielegalnymi treściami, ale także do wpływania na debatę publiczną, zgodnie z interesem tych, którzy w danym momencie sprawują władzę.
Krytycy ostrzegają, że w takich warunkach regulacja może ograniczać różnorodność opinii oraz osłabiać fundamenty demokratycznego dyskursu.
Czytaj też
Efekt wykraczający poza UE
Problemem staje się również wymiar geopolityczny. Według Atlantic Council, konflikt USA-UE dotyczący wolności słowa będzie narastał, ponieważ DSA ma wpływ na sposób funkcjonowania globalnych platform, które mogą zacząć stosować europejskie ograniczenia treści na całym świecie.
25 lipca br. republikańska większość w Komisji Sądownictwa Izby Reprezentantów opublikowała raport, w którym stwierdzono, że ustawa DSA, „zakamuflowana jako rozporządzenie mające na celu zwiększenie bezpieczeństwa w internecie”, jest w rzeczywistości „silnym prawem cenzury, które daje europejskim regulatorom możliwość tłumienia na całym świecie wypowiedzi, z którymi się nie zgadzają”.
W publikacji podkreślono, że sztandarowe działania UE mające na celu regulację treści online to nic innego jak „anty-wypowiedzialne prawo Wielkiego Brata”.
Podobne obawy przedstawia Stanford Cyberlaw, wskazując, że DSA może wymusić „transgraniczną moderację treści”, naruszając zasady innych systemów prawnych.
Cicha kontrola narracji
Wszystkie te sygnały — od analizy Rinceanu, przez ostrzeżenia ADF International, po badania Cambridge University Press, pokazujące nierówności i niebezpieczeństwa wdrożenia regulacji DSA w państwach UE – prowadzą do jednego wniosku: ograniczenie demokracji pod pozorem jej wzmacniania.
Jeśli UE pozwala usuwać treści bez procesu sądowego, zarazem dając władzom platformom narzędzie do uciszania krytyki; jeśli działa w oparciu o pojęcia niejasne i różnie interpretowane, to stanowi realne zagrożenie dla wolności słowa.
Digital Services Act staje się de facto aktem cenzury szczególnie w Polsce, gdzie nie istnieje prawna definicja dezinformacji, ryzyko nadużyć jest szczególnie realne. A kontrola narracji będzie się odbywać się po cichu, bez spektakularnych gestów i widocznych ingerencji — poprzez algorytmy i formularze zgłoszeń, które nigdy nie trafią do wiadomości publicznej.
Może to oznaczać, że potencjalny każdy głos w publicznej debacie może zostać uznany za „ryzykowny”, „manipulacyjny” lub „zagrażający bezpieczeństwu informacyjnemu”.



Serwis CyberDefence24.pl otrzymał tytuł #DigitalEUAmbassador (Ambasadora polityki cyfrowej UE). Jeśli są sprawy, które Was nurtują; pytania, na które nie znacie odpowiedzi; tematy, o których trzeba napisać – zapraszamy do kontaktu. Piszcie do nas na: [email protected].
Cyfrowy Senior. Jak walczy się z oszustami?