Reklama

Social media

Eksperci o Raporcie KE o dezinfo: UE dalej nie rozumie zagrożenia [ANALIZA]

Fot. ec.europa.eu
Fot. ec.europa.eu

Grupa ekspertów wysokiego szczebla ds. nieprawdziwych informacji i dezinformacji w internecie zaproponowała definicję dezinformacji i przedstawiła szereg zaleceń z tym związanych. Środowisko eksperckie pracujące na co dzień z analizą i przeciwdziałaniem zagrożeniom z obszaru wojny informacyjnej nie pozostawia jednak przysłowiowej suchej nitki na owocu prac grupy powołanej przez Komisję Europejską. Swoje komentarze dla CyberDefence24.pl dali: dyrektor czeskiego think tanku European Values i szef programu Kremlin Watch Jakuba Janda, wiceprezes Centrum Analiz Propagandy i Dezinformacji Marta Kowalska, ekspert Prague Security Studies Institute Jonáš Syrovátka, dyrektor Programu Badawczego Bezpieczeństwa Globalnego w Finnish Institute of International Affairs dr Mika Aaltola oraz ekspertka GLOBSEC ds. dezinformacji i oddziaływań Kremla w Europie Środkowo-Wschodniej Katarina Klingova.

W styczniu br. Komisja Europejska powołała Grupę ekspertów wysokiego szczebla ds. nieprawdziwych informacji i dezinformacji w internecie (High-Level Expert Group on Fake News and Disinformation spread online, HLEG). Jej zadaniem jest doradzanie przy inicjatywach związanych z przeciwdziałaniem fake newsom i dezinformacji w sieci. Efektem ich prac były sprawozdanie i raport, które zostały opublikowane 12 marca br.

Jak głosi komunikat prasowy na stronie Komisji Europejskiej „sprawozdanie grupy ekspertów wysokiego szczebla dotyczy przede wszystkim problemów związanych z dezinformacją w internecie, a w mniejszym stopniu fałszywych informacji. Eksperci celowo unikali określenia «fałszywe informacje» (tzw. fake news). Uważają, że ten termin nie oddaje wszystkich skomplikowanych problemów związanych z dezinformacją, która obejmuje również treści będące zlepkiem wiadomości zmyślonych i faktów”. 

Czytaj więcej: Walka z dezinformacją w internecie: eksperci apelują o większą przejrzystość platform internetowych (Komunikat prasowy Komisji Europejskiej)  

Raport nie odnosi się do rozprzestrzeniania w sieci treści niezgodnych z prawem, takich jak pomówienia, mowa nienawiści czy nakłanianie do przemocy, gdyż podlegają one przepisom prawnym zarówno Unii Europejskiej jak i krajowych systemów prawnych. Podkreślono również, że nie dotyczy on także celowych działań zniekształcających fakty jak satyra czy parodia. Dezinformacja definiowana jest „jako nieprawdziwe, niedokładne lub wprowadzające w błąd informacje, które są opracowane, przedstawiane i rozpowszechniane w celu osiągnięcia zysku lub z zamiarem wyrządzenia szkody publicznej. Dezinformacja może zagrażać demokratycznym procesom i wartościom. Może też dotyczyć różnych sektorów, takich jak ochrona zdrowia, nauka, edukacja czy finanse. W sprawozdaniu podkreślono, że wszystkie zainteresowane strony należy zaangażować we wszelkie możliwe działania, i zalecono przede wszystkim podejście oparte na samoregulacji”. 

Grupa zaleciła m.in.: rozwój umiejętności korzystania z mediów w celu przeciwdziałania dezinformacji, opracowanie narzędzi, które pomogą użytkownikom i dziennikarzom zwalczać dezinformację, zachowanie różnorodności i stabilności europejskich mediów informacyjnych oraz dalsze badania wpływu dezinformacji na społeczeństwo w Europie. Co więcej „eksperci opowiedzieli się również za kodeksem zasad, który powinny przyjąć platformy internetowe i sieci społecznościowe”. 

Czytaj więcej: Final report of the High Level Expert Group on Fake News and Online Disinformation 

Efekty prac przedstawione przez Grupę ekspertów wysokiego szczebla skomentowali eksperci, od lat pracujący z tematyką rosyjskiej wojny informacyjnej i propagandy.

 

Jakuba Janda, dyrektor czeskiego think tanku European Values i szef programu Kremlin Watch 

Raport przygotowywany przez 39 ekspertów przez kilka miesięcy nie wnosi wiele nowej wiedzy czy świeżych rekomendacji politycznych. Oczywiste wydaje się, że był on napisany nie przez praktyków z obszaru demaskowania i przeciwdziałania dezinformacji. To stracona szansa, która dodała bardzo ograniczoną wartość w sferze platform online i powtórnego potwierdzania definicji. 

Pomimo faktu, że skupia się on na dezinformacji, całkowicie pomija wymiary polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Wygląda to na raport przygotowany przez akademików i dziennikarzy dla dziennikarzy i platform online, który nie odnosi się zupełnie do większej części debaty na temat polityki wobec tego fenomenu z ostatnich co najmniej dwóch lat. Główne źródło wrogiej dezinformacji w Europie (Rosja) nie jest w ogóle wspomniane. Mimo tego, że Unia Europejska posiada inicjatywę do walki z tym zagrożeniem działającą od 2015 r., której mandat nadała Rada Europejska, tj. zespół zadaniowy East StratCom Task Force przy Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych [European External Action Service, EEAS – przyp. red.]. W raporcie Komisji Europejskiej zespół nie został wspomniany nawet raz. A tylko oni posiadają bazę danych obejmującą podmioty Unii Europejskiej i Parlament Europejski, liczący 3800 przykładów, które służą wielu praktykom. Żaden z nich nie został wykorzystany w raporcie HLEG. Pokazuje to tylko, że w skład Grupy ekspertów wysokiego szczebla nie wchodzą praktycy z rzeczywistym doświadczeniem w przeciwdziałaniu wrogiej dezinformacji.

 

Marta Kowalska, wiceprezes Centrum Analiz Propagandy i Dezinformacji 

Faktem jest, że dezinformacja stanowi zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa. Problem z unijną Grupą ekspertów wysokiego szczebla ds. fałszywych informacji i dezinformacji w internecie polega jednak na tym, że definicja dezinformacji przez nią wypracowana ma niewiele wspólnego z tym zagrożeniem. Największą wartością samego raportu jest stwierdzenie, że dezinformacja wykracza poza pojęcie fałszywych informacji. Miejmy nadzieję, że doprowadzi to do zaprzestania powszechnego nadużywania terminu #fakenews i określania nim praktycznie wszystkiego od opinii niezgodnych z naszym światopoglądem, przez marketing polityczny, po zwykłe pomyłki spowodowane czynnikiem ludzkim. Po przeczytaniu raportu nadal nie wiadomo z jakim problemem i jakim zagrożeniem unijna grupa chce właściwie walczyć, czemu przeciwdziałać. W dodatku problem dezinformacji opisany przez grupę został sprowadzony wyłącznie do działań w internecie. 

To, o czym mowa w raporcie, dotyczy bowiem problemów związanych ze zmianami jakie zaszły z naszym społeczeństwie, mediami jako takimi, rozwojem internetu, zmianami w sposobie komunikacji międzyludzkiej oraz tego, w jaki sposób radzić sobie z tymi zmianami w związku z rozwojem sieci Internet. Okazało się, że po wielu latach upowszechniania i korzystania z internetu, nadal nie potrafimy tego robić. Nikt też nie przygotował społeczeństwa na obcowanie z informacjami w zupełnie nowy sposób, na zupełnie niespotykaną do tej pory skalę. Większość z nas nie posiada ani bazowej wiedzy, ani umiejętności w jaki sposób to robić. Dlatego śmiem twierdzić, że nie jest to problem samej dezinformacji, niezależnie od jej definicji, lecz kondycji społeczeństwa, jego wiedzy i umiejętności z zakresu korzystania z informacji i komunikacji. 

Dezinformacja w rozumieniu grupy unijnych ekspertów, którzy stworzyli jej własną definicję na własny użytek, ma więcej wspólnego z regulacją rynku medialnego i internetowego w krajach Unii Europejskiej, niż z przeciwdziałaniem dezinformacji. Samo pojęcie dezinformacja wywodzi się bowiem ze służb sowieckich i w kontekście działań służb innego państwa przeciwko innemu powinniśmy je rozpatrywać. Tymczasem przemieszanie problemów, ich nieprawidłowa identyfikacja, a także, jak w tym przypadku, zastąpienie pojęcia fake news dezinformacją i upowszechnienie go w rozumieniu unijnej grupy, spowoduje podjęcie działań nieadekwatnych do problemu, z którym mamy do czynienia, czyli z rosyjskimi działaniami m.in. dezinformacyjnymi przeciwko krajom Unii Europejskiej. 

Można więc odnieść wrażenie, że podjęcie pracy przez unijną grupę było sprowokowane działaniami Rosji, jej próbami wpływania na kraje zachodnie i ingerowania w ich wewnętrzną sytuację społeczno-polityczną, ale w rezultacie otrzymaliśmy pakiet zaleceń, który absolutnie nie jest odpowiedzią na to zagrożenie. Słowo „Rosja” nie pada w nawet raz. Co więcej takie ujęcie problemu może doprowadzić do sytuacji, w której będzie ono tylko narastać, bo my w tym czasie będziemy zajmować się źle zidentyfikowanymi problemami. 

Osobiście w działaniach unijnej grupy dostrzegam dwa problemy, którymi próbowała się ona zająć. Pierwszy to rosyjskie działania dezinformacyjne, które jednak nie zostały w żaden sposób zidentyfikowane i zdefiniowane w raporcie. Drugi to problemy komunikacyjne i informacyjne współczesnego świata, na które nałożyły się rosyjskie działania. Są to dwa niezależne od siebie problemy, które mają jednak punkty wspólne. Zanim następnym razem podejmiemy jakieś działania wobec tych problemów, zastanówmy się dokładnie z jakim właściwie problemem chcemy walczyć. Jednakże niezależnie od problemu, który wybierzemy do rozwiązania, to, co powinniśmy i możemy robić, to zaangażować do tego całe społeczeństwo. Budowanie świadomości i odporności społecznej na zagrożenia jest tym, czego w sytuacji, kiedy nie mamy wpływu na samo zagrożenie i/lub źródło jego pochodzenia, potrzebujemy obecnie najbardziej.

 

Jonáš Syrovátka, ekspert Prague Security Studies Institute 

Czytając Raport Grupy ekspertów wysokiego szczebla poinformowany czytelnik mógłby szybko odczuć, że proponowane rozwiązania nie są zupełnie nieznane. Wręcz przeciwnie, inwestycje w wykwalifikowanych dziennikarzy, wezwania do większej transparentności czy podnoszenia umiejętności korzystania z mediów są mantrą, którą słyszy się na niemal każdym spotkaniu poświęconemu tematowi dezinformacji. To nie byłoby problemem, gdyby sam Raport podjął próbę szerszego omówienia takich propozycji w szczegółach. W samym tekście podniesione zostało kilka istotnych kwestii, jak niewłaściwe wykorzystywanie terminu fake news przez polityków, fundamentalne znaczenie zapobiegania oddziaływaniu dezinformacji na procesy wyborcze czy bieżące braki badawcze na tym polu. Ostatecznie jednak rezultat jest taki, że mamy do czynienia z mglistymi rekomendacjami. Zamiast jednak jedynie potępić cały dokument, powinniśmy spojrzeć na szerszy kontekst i przyznać, że jego mankamenty są po prostu odbiciem obecnego stanu debaty na temat dezinformacji. 

Raport (ale i cała debata) są zbyt skoncentrowane na stronie medialnej problemu dezinformacji, pomijając jednocześnie inne możliwe podejścia do radzenia sobie z tym wyzwaniem, jak chociażby debatę o potrzebie odpowiedzialności platform mediów społecznościowych za ich treści, potencjalne wykorzystanie narzędzi z obszaru technologii informacyjnych i komunikacyjnych [Information and Communication Technologies, ICT – przyp. red.] czy sztucznej inteligencji, a także większe skupienie się na procesach psychologicznych, stojących za rozprzestrzenianiem się dezinformacji. Myślenie o tej ostatniej wyłącznie z perspektywy mediów zawęża debatę, która sama w sobie jest już wystarczająco ograniczona. To, co pchnęłoby ją do przodu, to nie tylko niestandardowe koncepcje, lecz całkowita zmiana perspektywy. Większy nacisk powinien być położony na ogólnych narracjach, które są wykorzystywane do dezinformacji oraz grupach społecznych, które dążą do otrzymywania właśnie tych narracji, oraz motywach, które do tego doprowadzają. Rozumienie tych procesów pozwoli nam identyfikować potencjalne podatności wewnątrz naszych społeczeństw oraz zmierzenie się z nimi za pomocą precyzyjnie dostosowanej komunikacji strategicznej. Co więcej – z wykorzystaniem właściwych działań politycznych. Innymi słowy poprawienie jakości mediów nic nie pomoże jeżeli znacząca część populacji nie będzie im wierzyć. Głównym wyzwaniem bowiem, z którym musimy się zmierzyć, to nie dezinformacja jako taka, lecz brak zaufania w naszych społeczeństwach.

 

Odnosząc się do szerzej do zagadnienia dezinformacji i oddziaływań informacyjnych i psychologicznych, eksperci skomentowali również bieżące wyzwania i potrzeby w tym obszarze.

 

dr Mika Aaltola, Dyrektor Programu Badawczego Bezpieczeństwa Globalnego, The Finnish Institute of International Affairs 

Ostatnie lata wskazują na rosnącą i alarmującą praktykę autokracji – ingerencji w procesy demokratyczne za pomocą kreacji intensywnych, kognitywnych strumieni dezinformacji i budowania braku zaufania w mediach społecznościowych. Dane i wiadomości oraz ich przepływ mają znaczenie geopolityczne porównywalne z kontrolą terytorialną kluczowych zasobów naturalnych lub funkcjonalną kontrolą nad ich dostawami (np. gaz ziemny). Strumienie danych i treści mogą być uzbrojone przeciwko systemom demokratycznym zarówno przez aktorów wewnętrznych, jak i wrogie państwa działające indywidualnie lub wspólnie, w zmowie. Wspomniane strumienie wpływają na zakres tego, do jakiego stopnia ludzie wierzą swoim rządom czy identyfikują wiadomości jako godne zaufania. Co więcej, ludzie coraz bardziej rozwijają swoją świadomość polityczną i schematy budowania zaufania poprzez media społecznościowe. Zaufanie do rządów stale i niepokojąco ulega coraz większej erozji. Ten trend jest zbieżny w większości krajów Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), w których średnio jedynie 43% społeczeństw ufa swoim rządom. W Stanach Zjednoczonych jest to jeszcze niższy wskaźnik – 20%. Zaufanie ulega dalszemu rozmyciu i odchodzi od układu wertykalnego (top-down) do modeli identyfikacji wertykalnych – każdy ma swoje „grupy” i otacza się osobami podobnie myślącymi. Jest to dodatkowo wzmacniane rosnącą popularnością mediów społecznościowych. 

Demokratyczne zaufanie było głównym celem wszystkich ataków na wybory w głównych państwach Zachodu. W większości dokonano ingerencji i manipulacji w ramach strumieni informacyjnych mediów społecznościowych. Miało to na celu wywołanie braku zaufania i polaryzacji, a dalej – ograniczenie poziomu jedności i spójności w ramach i pomiędzy krajami zachodnimi. 

Kluczem do walki z tymi zjawiskami jest zdobycie cyfrowych środków zaradczych, które to umożliwią. Jednym z palących zagadnień jest aktualizacja istniejących praw wyborczych w systemach demokratycznych. Te rozwiązania powinny lepiej odnosić się i regulować wykorzystanie znanych taktyk mieszania się w wybory za pomocą największych platform mediów społecznościowych. Firmy takie jak Facebook czy Twitter powinny również zgodzić się na ujawnienie więcej swoich danych i algorytmów, a w dalszej kolejności rozwinąć bardziej skuteczne modele samoregulacji, zwłaszcza jeżeli chodzi o ingerencje wyborcze ze strony aktorów autokratycznych. Dostawcy tych mediów także powinni pozwolić na zwiększony i bardziej transparentny poziom samoregulacji w interesie własnych klientów, którzy w wielu przypadkach są jednocześnie wyborcami i powinni mieć nadzór nad praktykami panującymi w biznesie. 

Dalej, wyborcy powinni zostać wyposażeni w narzędzia defensywne, dostarczone przez rządy, aktorów społeczeństwa obywatelskiego czy sektor prywatny. Ponieważ często rządy są jednak spóźnione z pewnymi działaniami, sektor prywatny może szybciej wykorzystać najnowsze technologie i powinien być w stanie zapewnić rozwiązania do monitorowania, wykrywania i przeciwdziałania wtrącaniu się w procesy demokratyczne. Strumienie kognitywne w mediach społecznościowych, które są wywoływane przez aktorów zewnętrznych, wykorzystują środki, jakie powinny być rozpoznawalne dla ludzi, lecz i algorytmów uczenia się maszynowego. Narzędzia z obszaru ingerencji wyborczych oparte są na hakowaniu, wypuszczaniu informacji, wykorzystaniu botów, czynników wzmacniających dezinformację (Disinformation Amplifiers), planowaniu taktycznym czy precyzyjnym atakowaniu i zostawiają rozpoznawalne schematy. Efekty autokratycznych operacji wpływu mogą zostać powstrzymane, zredukowane do mniej dotkliwych lub odwrócone, jeżeli zostaną rozpoznane wystarczająco wcześnie. 

-

Katarina Klingova, ekspertka GLOBSEC ds. dezinformacji i oddziaływań Kremla w Europie Środkowo-Wschodniej 

Z badań przeprowadzonych przez GLOBSEC w listopadzie 2017 roku ponad 52% Słowaków wierzy w teorie spiskowe i zgadza się ze stwierdzeniami, że tajemne stowarzyszenia / grupy manipulują wydarzeniami na świecie oraz starają się ustanowić totalitarny porządek światowy. Według raportu GLOBSEC Trends 2017 10 mln ludzi w Europie Środkowo-Wschodniej wierzy ośrodkom i stronom internetowym dystrybuującym dezinformację. Pokazuje to tylko część ogromnej skali problemu. 

Członkowie Unii Europejskiej współpracują w wielu sferach, dlatego warto rozwijać ją również na tym polu, które związane jest ze zwiększaniem odporności społecznej na dezinformację. Doprowadzi to do zwiększenia świadomości obywateli UE na temat podobnych działań i zagrożeń. Społeczeństwa państw członkowskich Unii powinny zdawać sobie sprawę, że poza dezinformacją aktywnie rozpowszechnianych jest szereg fałszywych narracji na temat wielu tematów. Na przykład na początku marca słowacki dziennikarz śledczy Jan Kuciak został wraz ze swoją narzeczoną zastrzelony we własnym domu. Podczas gdy wiele osób opłakuje jego śmierć i jest oburzonych tak przerażającym morderstwem na terytorium Słowacji, różne ośrodki propagandowe rozpoczęły dystrybucję teorii spiskowych o powodach jego zamordowania. Jest wprost nie do pomyślenia, żeby nawet tragiczną śmierć dwójki ludzi wykorzystywać do szerzenia dezinformacji i przekazów propagandowych.

Reklama

Haertle: Każdego da się zhakować

Materiał sponsorowany

Komentarze

    Reklama