Na ostateczne wyniki amerykańskich wyborów do Kongresu będziemy musieli jeszcze trochę poczekać, ale już dzisiaj możemy pokusić się o dokonanie pewnych podsumowań. W dużej mierze dotyczą one świata „cyber” i tego, jak wpływał on na kampanię wyborczą w USA.
„Midterm elections 2022”, zwane w Polsce wyborami „połówkowymi” lub wyborami „połowy kadencji” dotyczą zmiany składu całej Izby Reprezentantów (435 kongresmenów) oraz 1/3 amerykańskiego Senatu. Powodów, dla których ich rozstrzygnięcie jest dziś szczególnie istotne, jest co najmniej kilka.
Jeden z nich dotyczy tego, jak zmiany w Kongresie wpłyną na amerykańską politykę dotyczącą militarnego i finansowego wsparcia Ukrainy. Przynajmniej w teorii, zwycięstwo Demokratów gwarantuje zachowanie status quo w tej kwestii, a tego nie chcą Republikanie. Według sporej części z nich, obecna polityka amerykańskiego rządu naraża Stany Zjednoczone na koszty, które przy galopującej inflacji, znacząco pogarszają sytuację gospodarczą w kraju. Inflacja to zresztą kolejny bardzo palący problem, omawiany wielokrotnie podczas tegorocznej kampanii.
Czytaj też
Historyczna kampania?
Jaka była ta kampania? Nie ulega wątpliwości, że wyjątkowa. Praktycznie cały jej przebieg nosił w sobie piętno wydarzeń z 6 stycznia 2021 r., kiedy to doszło do szturmu na Kapitol, w wyniku którego śmierć poniosło 5 osób, a 140 zostało rannych. Rozrost teorii spiskowych związanych z wyborczą porażką Donalda Trumpa postępował z każdym dniem, a niebagatelną rolę odegrał tu internet i social-media, które okazały się być źródłem wielu niepokojów społecznych oraz idealnym narzędziem służącym do ich rozprzestrzeniania.
Nieufność części Amerykanów do sposobu liczenia głosów, prac komisji wyborczych czy nawet uczciwości poszczególnych pracowników tychże komisji, urosła do niespotykanych rozmiarów. Prawdą jest, że mniejsze lub większe wątpliwości dotyczące przebiegu wyborów pojawiały się zawsze i wszędzie, jednak nigdy nie były one aż tak głośno kontestowane. Ostatnie wybory prezydenckie w USA oraz reakcja części amerykańskiej opinii publicznej na ich wyniki, otworzyły swoistą „puszkę Pandory”. Dokonał się przełom, który odciśnie swoje piętno na każdych kolejnych wyborach w Stanach Zjednoczonych.
Naród podzielony
O tym jak mocna polaryzacja nastąpiła w tym kraju, świadczą chociażby słowa prezydenta Joe Bidena wypowiedziane 3 listopada br. w Waszyngtonie: „Kiedy tu przed wami stoję, są kandydaci ubiegający się o urzędy na każdym szczeblu w Ameryce, na gubernatora, do Kongresu, na prokuratorów generalnych, sekretarzy stanu, którzy nie zobowiązują się do zaakceptowania rezultatów wyborów, w których kandydują".
Zestawienie tej wypowiedzi z niedawnym wpisem Donalda Trumpa, w którym były amerykański prezydent zachęcał wyborców w Detroit do protestowania przeciw działaniom komisji wyborczych w tym mieście (sprawa dotyczyła ew. nieprawidłowości przy głosowaniu korespondencyjnym), świadczy o głębokim i ciągle rosnącym podziale. Jest to podział, który osłabia Amerykę, a na taki stan rzeczy przychylnym okiem patrzy wielu zewnętrznych aktorów. Do tego grona z pewnością możemy zaliczyć Rosję i Chiny.
Czytaj też
Zagraniczna ingerencja także tym razem?
Czy podczas tegorocznej kampanii w sposób szczególny dało się odczuć, że potencjalna ingerencja podmiotów zewnętrznych może mieć wpływ na przebieg wyborów?
Nie ulega wątpliwości, że media – wśród różnorakich zagrożeń – wskazywały także na te pochodzące z zagranicy. Ewentualny atak hakerski z Chin czy Rosji był wymieniany wśród tych, których obawiano się najbardziej, jednak - jak dotychczas - nie odnotowano spektakularnych „sukcesów" destabilizujących amerykański proces wyborczy.
Co prawda, w prokremlowskich mediach pojawiały się w ostatnich dniach sugestie, że ogłoszenie wycofania wojsk rosyjskich z Chersonia stało się publiczną wiadomością dopiero po amerykańskich wyborach, po to, aby nie pomóc Bidenowi i Demokratom, jednak nie można uznać tego za bezpośrednie ingerowanie w wybory w USA.
Wspominając o zagrożeniach zewnętrznych, nie sposób nie wspomnieć o zagrożeniach pochodzących z wnętrza kraju.
W ostatnich tygodniach zwracano uwagę na możliwe próby zakłócania procesu głosowania, bądź zastraszania pracowników komisji wyborczych. Z dotychczasowych przekazów medialnych wynika, że do większych zakłóceń funkcjonowania komisji nie doszło, ale - jak pokazały ostatnie dni - nie obyło się bez pewnych problemów.
Szefowa misji OBWE, Tana de Zuleta, mówiła o awarii 20% maszyn do głosowania w Arizonie, zwracano też uwagę na „atmosferę dużych podziałów” w Stanach Zjednoczonych. Jednocześnie - według danych podanych przez obserwatorów OBWE - wybory zostały ocenione jako przeprowadzone profesjonalnie.
Masz pieniądze? Działasz w internecie
W kontekście amerykańskich wyborów ciekawą kwestią pozostaje sama kampania i sposób, w jaki została przeprowadzona. Czy pogarszający się stan amerykańskiej gospodarki doprowadził do jej bardziej skromnej i mniej kosztownej formy? Okazuje się, że niekoniecznie.
Według „New York Times” tegoroczna kampania wyniosła nawet 16 miliardów dolarów. Część z tych środków została przeznaczona na reklamę poszczególnych kandydatów w sieci. Czy to Internet stał się głównym miejscem prezentowania swoich przedwyborczych pomysłów?
Zdaniem Mikołaja Teperka, analityka kultury i polityki USA, taki sposób prowadzenia kampanii stał się bardziej dostrzegalny u młodszych kandydatów.
„Na początku swoich karier politycznych młodsi kandydaci rozumiejący social-media, jak np. Alexandria Ocasio-Cortez (kandydatka Demokratów z Nowego Jorku) sami prowadzili swoje profile” – powiedział. Zauważył przy tym, że prowadzona w ten sposób kampania jest domeną pokolenia millenialsów, choć zdarzają się oczywiście przypadki starszych kandydatów, bardzo dobrze radzących sobie w mediach społecznościowych.
Analityk zwrócił przy tym uwagę na jedną, bardzo ważną różnicę – czym innym są samodzielnie prowadzone social-media, a czym innym gigantyczne kampanie internetowe, do których potrzeba sztabu ludzi i sporych budżetów.
O kwestii pieniędzy w kampanii powiedział mu JR Majewski, będący kandydatem Republikanów do Izby Reprezentantów w Ohio. Zdaniem Majewskiego brak większych funduszy skłania do skupienia się na pracy u podstaw (plakaty wyborcze, telefony, spotkania z wyborcami, etc.). Republikanin dodał przy tym, że postawienie na bardziej tradycyjne formy przedwyborczej reklamy, wynika także z irytacji „wszechobecnymi w internecie fake newsami”.
O tym, która forma prezentowania treści wyborczych w tym przypadku jest bardziej skuteczna, będziemy mogli przekonań się już niedługo, choć trzeba przyznać, że dany sukces wyborczy jest sprawą bardzo złożoną i opiera się na wielu czynnikach.
Tajne głosowanie gwarantem demokracji?
Co ciekawe, wątek większego zaufania do pewnych starych i sprawdzonych metod, pojawia się także w rozmowach dotyczących samego procesu głosowania. W tygodniach poprzedzających wybory niejednokrotnie podkreślano w mediach rolę i znaczenie tajnego głosowania. Zdaniem części ekspertów jest to jeden z ostatnich, pewnych sposobów, zapewniających większą przejrzystość wyborczą.
Jest nadzieja?
Czy istnieje szansa na zażegnanie kryzysu amerykańskiego systemu wyborczego?
Wydaje się, że tegoroczne wybory podziałały mobilizująco na aparat państwowy, media oraz samo amerykańskie społeczeństwo. Jednak na większe podsumowania przyjdzie jeszcze czas, wszak ostateczne wyniki wyborcze poznamy prawdopodobnie dopiero w grudniu. Do tego czasu jeszcze wiele wody może upłynąć w Potomaku...
Serwis CyberDefence24.pl otrzymał tytuł #DigitalEUAmbassador (Ambasadora polityki cyfrowej UE). Jeśli są sprawy, które Was nurtują; pytania, na które nie znacie odpowiedzi; tematy, o których trzeba napisać – zapraszamy do kontaktu. Piszcie do nas na: [email protected].