Biznes i Finanse
Otwarty, wolny internet? Po inwazji Rosji na Ukrainę wizja ta nigdy nie była bardziej odległa
Inwazja Rosji na Ukrainę to kolejne przypomnienie o tym, że internet nie jest jednorodnym, otwartym dla wszystkich i wolnym uniwersum, o jakim marzy wielu propagatorów idei cyfrowej globalnej wioski. Zamiast niej mamy „Splinternet” - sieć podzieloną na strefy wpływów, zbałkanizowaną, co więcej - powoli przeistaczającą się w teatr działań wojennych.
Tezę taką promuje w swoim eseju opublikowanym w serwisie Observer Scott Malcolmson, autor wydanej w 2016 r. książki "Splinternet".
Jego zdaniem pierwszym ciosem w ideę wspólnego, otwartego internetu były ujawnione przez mieszkającego dziś w Rosji, byłego pracownika NSA i CIA Edwarda Snowdena rewelacje, które ujawniły skalę kontroli komunikacji elektronicznej przez służby wywiadowcze USA. Udostępnione przez Snowdena dokumenty ostatecznie zburzyły iluzję, w którą wielu wierzyło - że internet to nieograniczona przestrzeń wolności, gdzie o wszystkim decydują wyłącznie miłujące ją prywatne firmy. Wolność miała być dla nich wartością nie tylko ze względu na jej obiektywną atrakcyjność ideową, ale i dlatego, że zbudowanie biznesu w oparciu o nią oznacza dostęp do praktycznie nieograniczonego, światowego rynku - pisze Malcolmson.
Internet jest geopolitycznie istotny
Podział internetu i różne sposoby, na jakie postrzegane są niesione przez globalną sieć możliwości, dobrze uwidacznia przykład Chin. Państwo Środka odrzuciło liberalną koncepcję sieci, na której wizerunek nowej ery łączności budowały Stany Zjednoczone. Swoich obywateli Chiny odgrodziły od reszty połączonego świata Wielkim Chińskim Firewallem. W ślady ChRL idzie Rosja, która według wielu przygotowuje się do odłączenia od globalnego internetu i przejścia wyłącznie na łączność z RuNetem.
Czytaj też
Internet, jak twierdzi Malcolmson, od zawsze był platformą samozadowolenia Ameryki - również w sensie politycznym - miał bowiem stać się narzędziem, które posłuży USA do kolonizacji przyszłości i budowania monopolu w cyfrowej formie gospodarki.
Kwestią polityczną są podmorskie kable, dzięki którym łączność z internetem w ogóle jest możliwa. Kwestią polityczną pozostaje sprzęt elektroniczny do budowy sieci telekomunikacyjnych, co pokazała wojna handlowa między USA a Chinami. Polityczne są satelity umożliwiające geolokalizację urządzeń mobilnych, które dziś dla większości użytkowników internetu są podstawowym interfejsem komunikacji z siecią - twierdzi autor "Splinternetu".
Rosnąca zależność wolnego internetu od państwa
Kwestie suwerenności informacyjnej, która stała się gorącym tematem w debacie na tematy cyfrowe w ostatnich latach, przekładają się obecnie na rosnącą zależność sfery internetu od państw.
Platformy internetowe i powiązane z nimi firmy technologiczne, a także należące do nich centra przetwarzania danych, pozostają zakładnikami dobrej woli państw, które mają obecnie coraz większą zdolność do decydowania o tym, jak i gdzie świadczone są ich usługi.
Czytaj też
Dobrym przykładem według Malcolmsona są Indie, gdzie rząd Narendry Modiego musi widzieć firmy technologiczne po swojej stronie, aby wyrazić zgodę na ich w miarę swobodne działanie w kraju. Indie to przy tym, jak zauważa publicysta, najważniejszy po Chinach, USA i Unii Europejskiej rynek dla sektora nowych technologii. Wola polityczna Modiego dla wielu może oznaczać "być albo nie być", czego przykładem jest wojna, jaką Indie wypowiedziały w ub. roku chińskim aplikacjom mobilnym, masowo usuwanym z lokalnej dystrybucji ze względu na napięcie polityczne pomiędzy tymi krajami.
"Oczywiście, poddanie firm technologicznych kontroli demokratycznie wybranych rządów ma wiele zalet. (...) Problemem jest jednak to, że nie wszystkie rządy są demokratyczne, a niektóre mogą nagle i bez zapowiedzi zmienić swój kurs, jak to pokazały ostatnio Stany Zjednoczone" - notuje Malcolmson.
Czytaj też
Według niego efektem takiego zachowania jest to, że firmy technologiczne są jeszcze bardziej wyczulone na kwestie polityczne i jeszcze chętniej poddają się wszelkim próbom kontroli ze strony rządów państw.
Czy państwo wchłonie wolny internet?
Malcolmson uważa, że tak - a wstępem do finalizacji tego procesu może być budowa stref wpływów, jak to ma miejsce w przypadku USA i Chin, które rywalizując ze sobą zarazem budują oddzielne i zamknięte ekosystemy technologiczne, nacjonalistyczne ze swojej natury. Podobnie Unia Europejska czy Indie - chcą być rynkami rządzącymi się własnymi regulacjami, rozdającymi własne przywileje, kreującymi własne sfery wpływu - ocenia publicysta.
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla Rosji? Według Malcolmsona, rządzony przez Putina kraj, odcięty w związku z inwazją na Ukrainę od większości zachodnich usług cyfrowych, coraz bardziej zbliża się do chińskiej strefy wpływów.
"Zdumiewającym jest, że urodzony moskwicz Siergiej Brin był współzałożycielem amerykańskiego koncernu Google, który teraz odłącza państwowe media z Moskwy od internetu" - zauważa autor.
Chcemy być także bliżej Państwa – czytelników. Dlatego, jeśli są sprawy, które Was nurtują; pytania, na które nie znacie odpowiedzi; tematy, o których trzeba napisać – zapraszamy do kontaktu. Piszcie do nas na: [email protected]. Przyszłość przynosi zmiany. Wprowadzamy je pod hasłem #CyberIsFuture.