ICANN jako organizacja non-profit działa od 1998 roku, prowadzi od tego czasu wydawanie nazw domen oraz sprzedaż niektórych domen funkcjonalnych na otwartych aukcjach w których biorą udział giganci technologiczni i teleinformatyczni. Jednak warto tutaj przytoczyć głośną sprawę sprzed kilku tygodni dot. domeny funkcjonalnej .WEB, która została sprzedana za rekordową cenę 135 mln dolarów nieznanej firmie powiązanej z Verisign.
Stąd mogą pojawiać się pewne głosy niepokoju, że mimo prowadzenia przez ICANN procesu nadawania domen w internecie może pojawić się sytuacja, w której jeden z krajów, wykorzysta sytuację uwolnienia organizacji spod skrzydeł rządu USA. Państwami, które mogą chcieć wykorzystać tą sytuację mają być Rosja oraz Chiny, które proponowały, aby cały internet, a nie tylko kwestia domen pozostawała pod kontrolą Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Sami przedstawiciele oraz eksperci uważają, że taka sytuacja jest bardzo nieprawdopodobna. – Organizacja została wyposażona w nowe możliwości i rozwiązania, które mają znacznie ułatwić i jednocześnie zapobiec wpływom na decyzję ICANN. Jednocześnie w wyniku zmian jakie następują w organizacji, będziemy starać się tak jak dotychczas chronić interesy podmiotów zagrożonych przez wpływy zewnętrzne – odpowiada na stronie NTIA, której do października podlega ICANN.
Według BBC News zmiany wynikające z uwolnienia organizacji spod protekcji rządu federalnego ma mieć nikły, lub nawet żaden wpływ na korzystanie z internetu przez przeciętnego użytkownika. Najsłynniejszym przykładem interwencji NITA w sprawie przekazania domeny organizacjom zewnętrznym była sprawa domeny sponsorowanej – .xxx.Rząd chciał aby ICANN porzucił pomysł przekazywania domeny, jednak cała sprawa rozeszła się po kościach i domeną aktualnie zarządza ICM Regiostry. Od pierwszego października tego roku organizacja ICANN będzie jedynie odpowiadać przed interesariuszami, wśród nich mają znajdować się kraje, duże firmy technologiczne oraz grupy działające na zasadzie zaplecza eksperckiego w sprawach technicznych.
Czytaj też: Pierwsza ofiara Brexitu? Może być nią Estonia