Social media
"Nie dajmy im rozgłosu". Anonimowość w sieci narzędziem walki z terrorystami?
„Poprzez swój akt terroru chciał osiągnąć wiele rzeczy, jedną z nich był rozgłos - dlatego nigdy nie usłyszy, jak wymieniam jego nazwisko” – stwierdziła Jacinda Ardern, premierka Nowej Zelandii w trakcie swojego przemówienia po atakach terrorystycznych w Christchurch w marcu zeszłego roku. Próba „wymazania” nazwiska wydaje się być pomysłem dobrym – ale czy realnym?
Organizacje terrorystyczne - kiedyś bazujące na mainstreamowych mediach wraz z rozwojem mediów społecznościowych zyskały w nich potężnego sojusznika. Co więcej zawdzięczają im nowe możliwości - jak brak cenzury, ogromną publikę w różnym wieku oraz nie mniejsze emocje i zaangażowanie użytkowników towarzyszące szokującym publikacjom. Ponadto media społecznościowe oraz generalnie internet przyniosły organizacjom terrorystycznym nową możliwość – przeniesienie działań do obszaru informacyjnego i docierania do grona odbiorców z materiałami propagandowymi.
Po co? Nie tylko aby zastraszać, grozić i przesyłać drastyczne treści – ale również, aby rekrutować. Nie mówimy tylko o filmach czy zdjęciach przesyłanych poprzez kanały mediów społecznościowych pomiędzy kolegami czy materiałami zagrzebanymi gdzieś w sieci, ale również o sytuacjach w których to uczestnicy tych zdarzeń, posiadając jedynie smartfon, stają się jednocześnie medium do ich relacjonowania. Nie możemy pominąć - co pokazał zamach w Christchurch - że terroryści potrafią wykorzystać otrzymane możliwości w pełni – również do transmisji swoich działań na żywo.
Aktywność terrorystów w sieci, stanowi tą działalność, której chcielibyśmy uniknąć, ale która stała się naturalną konsekwencją rozwoju mediów społecznościowych - a jednocześnie jedną z licznych jego wad. Pomimo, że platformy społecznościowe podejmują działania zwalczające przejawy negatywnego wykorzystania ich do tego typu celów to jednak wciąż są o krok za każdym z tych, którzy próbują wykorzystać je do realizacji niecnych zamiarów.
Pomimo, że od przemówienia Jacindy Ardern minęło już niespełna półtora roku, podobnie jak od samych zamachów, to jednak warto pochylić się ponownie nad słowami, które wtedy padły. Dlaczego? Bo wydaje się, że od tego czasu niewiele się zmieniło. Ponadto Ardern przekazała wtedy bardzo istotne przesłanie - „błagam was: wymawiajcie nazwiska tych którzy stracili życie, a nie imię człowieka, który ich zabrał. Być może szukał rozgłosu, ale my w Nowej Zelandii nie damy mu niczego, nawet jego imienia”. I tu rodzi się kolejne pytanie, które warto zadać – czy w dobie internetu i mediów społecznościowych próba niejako „wymazania” nazwiska terrorysty ma jakikolwiek sens?
Zacznijmy od początku…
…. terroryści przede wszystkim pragną … rozgłosu. A rozgłos próbują zyskać poprzez coraz to bardziej krwawe, ale również coraz bardziej nieschematyczne i nieprzewidziane sposoby działań. Po atakach 11 września efekt skali został osiągnięty, zauważyliśmy automatycznie zwiększenie zabezpieczeń czy zmian w transporcie lotniczym – co jest naturalne – reagując na zagrożenie system przygotował się do ich niwelowania. Jednak teraz coraz częściej drogie i pracochłonne w przygotowaniu ataki na miarę 11 września zastąpiono tymi realizowanymi przy niewielkich nakładach i niewymagające tak znacznego planowania. Efekt skali zastąpiono nieprzewidywalnością, a przede wszystkim uderzeniem w codzienne, beztroskie życie. Miejscami potencjalnego ataku stały się te, dotychczas uważane za miejsca radości – jarmarki bożonarodzeniowe czy deptaki. Nie mniej jednak, niezależnie od tego jak wiele ludzi straci życie i jaki sposób ataku zostanie zastosowany, na końcu dla zamachowców liczy się rozgłos i możliwość nagłośnienia swojego manifestu.
Media społecznościowe są tylko listonoszem czy wydawcą?
Wróćmy jednak do przemówienia Ardern, która wskazała na jeden niezwykle istotny element, który nierozerwalnie związany jest ze zjawiskiem terroryzmu – wykorzystania przez grupy ekstremistyczne platform społecznościowych - „przyjrzymy się również roli, jaką odegrały media społecznościowe i jakie kroki możemy podjąć ... Nie ma wątpliwości, że idee i język podziałów i nienawiści istniały od dziesięcioleci, ale ich forma dystrybucji, sposób organizacji, są nowe. (…) Nie możemy po prostu usiąść i zaakceptować, że te platformy po prostu istnieją i że to, co się na nich mówi, nie leży w gestii miejsca, w którym są publikowane. To oni są wydawcą, a nie tylko listonoszem. Nie może mieć miejsca sytuacja, kiedy czerpane są tylko zyski, bez ponoszenia żadnej odpowiedzialności” – stwierdziła głowa nowozelandzkiego rządu. Media społecznościowe wykorzystywane są nie tylko do komunikacji z osobami już zmanipulowanymi, ale również jako kanały do publikowania treści o charakterze propagandowym. Jeżeli w tym momencie przed oczami stają nam słabej jakości nagrania brutalnych morderstw to jesteśmy w błędzie – machina propagandowa organizacji terrorystycznych korzysta nie tylko ze zdobyczy technologicznych, ale i profesjonalnej oprawy marketingowej. Weźmy dla przykładu materiały publikowane przez Państwo Islamskie, które nęciły nie tylko przyjaznymi dla oka nagraniami wideo zawierającymi promocję wygodnego, dostatniego i zgodnego z zasadami religijnymi życia, ale również walki w elitarnych jednostkach, funkcjonowania biznesu w dobrze prosperującej gospodarce, życia rodzinnego czy profesjonalnie przygotowanych animacji o systemie finansowym.
Zamiłowanie do oglądania szokujących i niecodziennych treści, śledzenia ich przebiegu choćby poprzez ekran smartfona czy komputera nie zostały obudzone poprzez dostęp do internetu ani media społecznościowe. Platformy społecznościowe w jeszcze większym stopniu niż całodobowe stacje informacyjne pozwoliły uczestniczyć w wydarzeniach odbywających się na całym świecie. Stały się również narzędziem dystrybucji przeróżnego rodzaju szkodliwych treści i co warto podkreślić przez dość długi okres niejako „umywały ręce” od tego problemu. Pomimo, że ostatni czas pokazał ogrom pracy jaki włożyły, aby pozbyć się groźnych dla odbiorców treści, zamach w Christchurch pokazał, jak wiele jeszcze pracy stoi przed nimi. Prawicowy ekstremista przez niespełna 17 minut transmitował zamach na żywo, jednak platforma pierwszy sygnał o nagraniu otrzymała dopiero 29 minut od jej rozpoczęcia. Pomimo, że został on usunięty z Facebooka to jednak jest wciąż dostępny w sieci praktycznie „od ręki”.
A gdyby tak „odebrać” terroryście nazwisko?
Temat ataków terrorystycznych nie zniknie również z pierwszych stron gazet i jedynek serwisów informacyjnych. Rzetelne informowanie o zdarzeniach ważnych dla społeczności lokalnych jak i międzynarodowych leży nie tylko w interesie, ale również obowiązku mediów. Trudno wyobrazić sobie sytuację, w której media głównego nurtu zaprzestałyby relacjonować zdarzeń o charakterze terrorystycznym - ale gdyby chociaż zabrać terroryście nazwisko i uczynić go anonimowym sprawcą aktu terrorystycznego?
Oczywiście można by powiedzieć, że sprawca „anonimowy” w mediach tradycyjnych stanie się w pełni „osobowy” w sieci. Jednak czy przekazy głównych telewizji nadających 24 godziny na dobę i nagłówki gazet pozbawione jego nazwiska i wizerunku nie byłyby poważnym uderzeniem w „ego” i cele terrorystów? Czy mechanizm pt. „chciałeś, aby twoje nazwisko stało się sławne więc dla mediów staniesz się bezimienny” nie byłby przynajmniej ułamkiem tego, w czym media mogą przysporzyć się sprawie? Z drugiej strony tak jak platformy społecznościowe usuwają (ok! starają się) fake newsy, dezinformacje czy zabronione treści nie można by sukcesywnie usuwać personaliów sprawcy, aby przynajmniej ograniczyć ich widoczność?
Oczywiście takie rozwiązanie – braku promowania nazwisk, wizerunków czy historii ich życia, które nigdy nie powinny być „reklamowane” wymagałyby porozumienia ponad podziałami całego spektrum mediów – telewizji, radia, mediów internetowych oraz mediów społecznościowych. Z pewnością osoby, które zechcą zapoznać się szczegółowo z pełną historią sprawcy, wydobędą te informacje z czeluści sieci. Takie rozwiązanie wymaga jednak dużej dojrzałości ze strony społeczeństwa - istnieje bowiem druga strona medalu - zagrożenie, że media społecznościowe podobnie jak przy innych emocjonujących kwestiach staną się siedliskiem domysłów, fake newsów i wymyślonych informacji. Warto podkreślić, że jedną z najważniejszych metod walki z tym zjawiskiem jest rzetelne informowanie za pomocą solidnie przedstawionych wiadomości bazujących na faktach, a nie emocjach i uprzedzeniach. „To oczywiście nie zwalnia nas z odpowiedzialności, którą my również musimy wykazać jako naród, aby stawić czoła rasizmowi, przemocy i ekstremizmowi. Nie mam teraz wszystkich odpowiedzi, ale musimy znaleźć je wspólnie i musimy działać" – przypomniała Jacinda Ardern. Czy wspólnie nie oznacza – każda ręka na pokład?
Haertle: Każdego da się zhakować
Materiał sponsorowany