Reklama

Cyberbezpieczeństwo

#CyberMagazyn: Po drugiej stronie lustra, czyli (fałszywy) fact-checking po rosyjsku

lustro
Autor. Ismael Sánchez/www.pexels.com

Od roku nie ustają wysiłki fact-checkerów z całego świata na rzecz walki z rosyjską dezinformacją wokół wojny w Ukrainie. Kremlowska maszyna propagandowa łatwo jednak dostosowuje się do zmieniających się realiów. W efekcie rosyjscy dezinformatorzy sami zaczęli kreować się na „pogromców” dezinformacji i stosować… fałszywy fact-checking. Wszystko po to, by odbiorcom jeszcze trudniej było odróżnić prawdę od fałszu.

Reklama

24 lutego świat obudził się w zupełnie nowej, wojennej rzeczywistości. Rosja przygotowywała się do inwazji od dawna – również w sferze informacyjnej . Kreml wiedział jednak, że Zachód będzie próbował walczyć z rosyjską dezinformacją, dlatego propagandyści opracowali własne narzędzie do „walki z fake newsami”: fałszywy fact-checking.

Reklama

Czytaj też

Reklama

War on Fakes, czyli fact-checking w alternatywnym wydaniu

Sztandarowym – choć nie jedynym – przykładem takich działań jest konto na Telegramie o nazwie „Wojna z fałszywkami” (ang. War on Fakes, ros. Война с фейками). Wybór tej platformy jest nieprzypadkowy – Telegram cechuje się słabą moderacją treści, co sprzyja szerzeniu dezinformacji i manipulacji. Kontu towarzyszy kilkujęzyczna strona internetowa WarOnFakes.com.

„Nie uprawiamy polityki. Ale uważamy za ważne, aby przekazywać bezstronne informacje o tym, co dzieje się w Ukrainie i na terenach Donbasu, ponieważ widzimy oznaki wojny informacyjnej przeciwko Rosji. Naszą misją jest dbanie o to, aby w przestrzeni informacyjnej pojawiały się wyłącznie obiektywne publikacje” – piszą o sobie twórcy strony.

Kanał i portal starają się sprawiać profesjonalne wrażenie. Niczym na typowym profilu factcheckingowym autorzy udostępniają źródła w hiperłączach i wydają werdykty typu „prawda/fałsz”. Czy jednak na pewno War on Fakes nie ma nic wspólnego z polityką? I czy rzeczywiście twórcom leży na sercu wyłącznie dobro odbiorców? Wygląda na to, że nie.

Czytaj też

„Neutralne” War on Fakes powstało na dzień przed inwazją

Dane portalu TGStat (służącego do analizy Telegrama) wskazują, że konto War on Fakes powstało 23 lutego, czyli dzień przed inwazją Rosji na Ukrainę. Pierwszego dnia miało 161 obserwujących, drugiego – już 24,5 tys.

TGStat.ru
TGStat.ru
Autor. Stowarzyszenie Demagog

Dokładnie rok później, 23 lutego 2023 roku, konto śledzi ponad 732 tys. użytkowników, choć zaledwie co piąty rzeczywiście czyta publikowane tam posty. To wciąż jednak prawie 140 tys. ludzi, do których za pośrednictwem War on Fakes trafia całkowicie alternatywna wizja świata. Jaka to wizja?

Przykład sprzed paru dni : War on Fakes, w odniesieniu do ostatniej wizyty Joe Bidena w Ukrainie i Polsce, „zweryfikowało” słowa prezydenta USA o hojności Polaków i ciepłym przyjęciu przez nich ukraińskich uchodźców. Według rosyjskich „fact-checkerów” słowa te mają być fałszywe.

Komentarze internautów źródłem informacji – czyli jak nie uprawiać fact-checkingu

Jakie były powody uznania wypowiedzi Bidena za fałszywą? „Polacy zwracają uwagę, że silni młodzi mężczyźni mogliby pokazać swój patriotyzm, wstępując do Sił Zbrojnych Ukrainy, zamiast chuliganów w polskich dzielnicach” – czytamy w poście War on Fakes. I dalej: „Polska gospodarka po prostu nie jest w stanie udźwignąć kosztów utrzymania milionów uchodźców. Zdaniem mieszkańców proukraińska polityka władz kraju może doprowadzić Polskę do katastrofy”. Choć wpis dotyczy Polski, jako źródła podano strony rosyjskich prorządowych mediów.

Odwoływanie się do lęku przed wzmożoną przestępczością uchodźców (na którą zresztą brakuje dowodów) jest jednym ze sztandarowych narzędzi rosyjskiej propagandy. To samo dotyczy wzbudzania obaw, że uchodźcy otrzymują zbyt wiele przywilejów kosztem gospodarzy.

W źródle, na które powołało się War on Fakes, czyli stronie stacji telewizji Kanał 5 , na dowód niechęci Polaków do uchodźców przywołano… pojedyncze komentarze internautów z portalu Interia. Nie wiadomo jednak, czy komentarze te zostały napisane przez zwykłych użytkowników. Równie dobrze ich autorami mogą być opłacone trolle, których działalność stanowi potężne narzędzie do siania dezinformacji.

Poza tym, nawet gdyby większość tych komentarzy pochodziła od zwykłych ludzi, wciąż nie mogą one służyć do wyciągania wniosków o postawach całego społeczeństwa. W przeciwieństwie do reprezentatywnych badań. Z sondaży Zespołu Badawczego Openfield wynika , że akceptacja dla uchodźców wojennych wśród Polaków spada.

Jednak w lutym zgodę na przyjmowanie Ukraińców wciąż wyrażało ponad 2/3 respondentów (dokładnie 67 proc.). W poprzednich edycjach poparcie było wyższe: od 72 do 88 proc. Tych informacji zabrakło jednak w „fact-checku” War on Fakes. Zatem mamy tu do czynienia z typowym cherry-pickingiem, czyli wybieraniem wyłącznie informacji pasujących do tezy autora.

Brak transparentności to zaprzeczenie fact-checkingu

Przed kanałem War on Fakes przestrzegały liczne portale factcheckingowe, w tym Demagog . Latem kanał wziął na warsztat również amerykański PolitiFact . Analiza fact-checkerów potwierdziła, że War on Fakes regularnie zakrzywia rzeczywistość, a poprzez domniemane weryfikowanie faktów tak naprawdę sieje dezinformację.

Strona i kanał na Telegramie podtrzymują typowe rosyjskie fałszywe narracje dotyczące chociażby rzekomych inscenizacji w Mariupolu i Buczy (gdzie doszło do zbrodni wojennych), czy tworzenia przez Rosję korytarzy humanitarnych dla zwykłych mieszkańców ukraińskich miast.

PolitiFact dodatkowo spróbował ustalić, kto stoi za tym projektem. Bezskutecznie. Kod źródłowy strony jest powiązany z dziewięcioma kontami: jedno należy do administratora, dwa zawierają słowo „edytor”, a sześć jest nazwanych losowymi literami. Twórcy War on Fakes przedstawiają się jedynie jako „administratorzy kilku rosyjskich niepolitycznych kanałów na Telegramie”, jednak żaden z nich nie jest wymieniony z nazwiska.

Na drugim biegunie prawdziwy fact-checking jest w niebezpieczeństwie

W Rosji za rozpowszechnianie „fałszywych informacji” – czyli niezgodnych z oczekiwaniami władz – grożą kary , w tym nawet 15-letnie więzienie. Sam rząd „edukuje” , jak nie nabrać się na dezinformację.

Z tego powodu niewiele jest w tym kraju inicjatyw, które chcą niezależnie weryfikować informacje. Nie znaczy to jednak, że nie ma ich w ogóle. Przykładem jest portal factcheckingowy Provereno.Media . Pod koniec ubiegłego roku strona została jednak zablokowana przez rosyjski Roskomnadzor, czyli urząd ds. regulacji mediów.

Czytaj też

Autorka: Monika Szafrańska

Stowarzyszenie Demagog jest partnerem serwisu CyberDefence24.pl.

Reklama

Haertle: Każdego da się zhakować

Materiał sponsorowany

Komentarze

    Reklama