Były dowódca wojsk NATO w Europie mówił, że mamy do czynienia z zagrożeniem na najwyższym poziomie, a przygotowanie Zachodu jest na bardzo niskim. Jego zdaniem Stany Zjednoczone powinny odpowiedzieć na działania rosyjskich hakerów.
Wśród źródeł największych zagrożeń dla Stanów Zjednoczonych w cyberprzestrzeni admirał wskazał na Rosję, Chiny, Iran i Koreę Północną. Te dwa pierwsze państwa mają mieć największe zdolności do działania w świecie wirtualnym, ale Stavridis podkreślił, że nie powinno się lekceważyć niebezpieczeństwa ze strony Teheranu i Pjongjangu. W szczególności biorąc pod uwagę operacje północnokoreańskich hakerów wymierzone w systemy Korei Południowej czy zmasowany atak przeciwko Sony.
Stavridis podkreślił również asymetryczność cyberprzestrzeni, wskazując, że w tym środowisku małe państwa mogą skutecznie oddziaływać nawet na mocarstwa.
Jego zdaniem kluczem do efektywnej cyberobrony jest współpraca między agencjami w celu ochrony amerykańskich zasobów w środowisku wirtualnym.
Czytaj też: Republikanie zaostrzają kurs w cyberprzestrzeni
Ostrzeżenia o cyfrowym Pearl Harbour nie są niczym nowym. Koncepcja ta jest powtarzana przez amerykańskich polityków i ekspertów od początku lat 90, którzy wielokrotnie wskazywali na groźbę dewastującego ataku cyfrowego. Nic takiego nie miało jednak miejsca przez ten okres czasu. Były zaledwie trzy incydenty, w których to program komputerowy był zdolny spowodować straty materialne. Większość ataków ma podłoże przestępcze lub szpiegowskie a nie destrukcyjne.
Wskazując na głównych adwersarzy Stavridis nie wspomniał bezpośrednio o aktorach niepaństwowych. Jak na razie największe straty amerykańskiej społeczności wywiadu zadał jeden człowiek – Edward Snowden (choć mógł on być wspierany przez służby wywiadowcze), a do poważnych zakłóceń w działaniu internetu doprowadziła grupa niepaństwowa.