Reklama

Social media

Skrajna prawica rządzi na Facebooku? To nie jedyny problem mediów społecznościowych

fot. Marco Verch / Flickr / CC BY 2.0
fot. Marco Verch / Flickr / CC BY 2.0

Skrajnie prawicowe źródła wiadomości na Facebooku są bardziej angażujące – twierdzi Cybersecurity for Democracy, projekt realizowany w ramach Centrum Cyberbezpieczeństwa na Uniwersytecie Nowojorskim. Wnioski z przeprowadzonych badań wykazują również, że źródła dezinformujące są bardziej popularne niż te opierające się na prawdziwych informacjach.

Polaryzacja społeczeństwa, której przejawy widzimy w mediach społecznościowych jest problemem dotykającym nasz kraj, ale również odznacza piętno w Stanach Zjednoczonych. Platformy przestały być niewinną zabawką, a stały się stałym elementem naszego codziennego funkcjonowania – czy tego chcieliśmy, czy nie przyniosły ze sobą coś więcej – konieczność zmierzenia się z zagrożeniami, które pojawiły się wraz z ich powstaniem. Warto również podkreślić, że wraz ze wzrostem popularności „nabyły” one możliwości ingerowania w życie polityczne, w tym wpływaniem na tak ważne obszary jak demokratyczne procesy wyborcze, kształtowanie opinii publicznych czy rozpowszechnianie dezinformacji. Niezwykle istotne jest także to, że do sieci została przeniesiona działalność ekstremistycznych grup.

Czy problemem są  tylko ekstrema? Nie do końca…

…zacznijmy od podsumowania problemów podstawowych. Szczególnie istotna stał się kwestia dezinformacji i znalezienie balansu pomiędzy odpowiedzialnością platform za „czyszczenie” ich z fake newsów, mowy nienawiści i awanturnictwa, a swobodą głoszenia nawet kontrowersyjnych tez. Co i rusz pojawia się kwestia „cenzury” głównie ze strony prawicowych użytkowników – i tu rodzi się pytanie, gdzie kończy się granica odpowiedzialności platform za sprzątanie ich ze „śmieci informacyjnych” (czyli nieprawdziwych treści), a gdzie zaczyna usuwanie treści, których się nie powinno banować. 

Warto raz jeszcze podkreślić, że aktywne działania dezinformacyjne i sprzątanie platform z fake newsów są ważne właśnie dlatego, że serwisy społecznościowe stanowią główne źródło, z których tradycyjny „Kowalski” czerpie informacje - i to od nich w dużej mierze zależy, czy dostanie wiadomości oparte na faktach czy bełkot domorosłego „naukowca”, „prawnika”, „eksperta ds. polityki” czy „lekarza”. I to niezależnie czy dyskusja toczy się na tematy tak angażujące jak 5G, koronawirus czy sprawy polityczne.

Oczywiście warto pamiętać, że media społecznościowe powstały w celu publikowania informacji o nas i stworzenia miejsca do wymiany naszych opinii. I co istotne, jasne stało się, że społeczeństwo, za pośrednictwem tego typu platform, jest włączane do dyskusji o problemach ważnych z punktu widzenia naszego życia. Media społecznościowe stanowią również miejsce skąd politycy mogą czerpać informacje o nastrojach społecznych w stosunku do określonej kwestii – chociaż w takim wypadku należy mieć na uwadze działalność podmiotów, które na zlecenie trudnią się wywoływaniem i podtrzymywaniem sporów oraz awantur, wpływając tym samym na zaognienie, kreowanie sztucznych podziałów i opinii społecznych. 

Dużym zagrożeniem jest również możliwość wykreowania sztucznych influencerów – „znawców” określonego tematu, którzy biorą udział w debacie (i mają silny wpływ na odbiorców) na równi z naukowcami, ale w przeciwieństwie do nich nie posiadają wiedzy opartej nie na badaniach i doświadczeniu, a jedynie na godzinach spędzonych na przekopywaniu czeluści interentu.

Cały problem fałszywych ekspertów polega na tym, że nie poświęcamy należytej staranności, aby zweryfikować informacje publikowane w mediach społecznościowych. Jest to szczególnie istotne przy tematach złożonych, jak np. kwestie medyczne, sieć nowej generacji czy kwestie klimatyczne. Nie możemy mieć również pretensji, że użytkownicy zamiast czytać opracowania naukowców wolą opierać się na informacjach przekazanych w formie dla nich przystępnej i bardzo zrozumiałej. Jednak warto podkreślić, że tak złożone problemy niejednokrotnie wymagają odpowiedzi poruszających wiele aspektów, w tym kwestii niezrozumiałych przez co, że mogą stawać się one po prostu nieatrakcyjne.

Media społecznościowe stały się miejscem, gdzie znawca, badacz, ekspert i naukowiec musi zmierzyć się z „fałszywym ekspertem”, który przekazuje opinie, treści czy „fakty” na tematy trudne w sposób prosty i przystępny (choć niekoniecznie zgodny z prawdą), pozornie bazując na logice upraszczając problemy wieloaspektowe. Ile razy napotkaliśmy na hasła „globalne ocieplenie to ściema - zobaczcie w Teksasie pada śnieg a śnieg jest zimny hue hue". Oczywiście jest to przykład prześmiewczy, ale warto zauważyć problem – tego typu osoby pozornie bazując na logice, de facto nie tylko podważają naukowe osiągnięcia, ale też ośmieszają je.

Do problemu fake newsów publikowanych za pomocą mediów społecznościowych odniosła się także redakcja Energetyki24.com, gdzie opisano jeden z najnowszych pomysłów Facebooka, aby oznaczać niektóre posty użytkowników, które wspominają o zmianach klimatu, w taki sam sposób, w jaki dodawano adnotacje do postów omawiających wybory i Covid-19. "To znak, że sieć społecznościowa poważnie traktuje dezinformację związaną z klimatem" - napisał nasz redakcyjny kolega Daniel Czyżewski, który ocenił, że „pomysł wydaje się dobry – edukacja zamiast cenzury. Tutaj władze Facebooka podeszły do problemu >na miękko< lub na razie testują jaka będzie skuteczność tej strategii. Rzecz jasna sama w sobie chęć o postawieniu tamy fałszywym informacjom, które mają tendencje do znacznie szybszego rozprzestrzeniania się niż często nudna prawda, jest pożądanym działaniem”.

Sedno kłopotu z fałszywymi ekspertami leży w tym, że de facto też użytkownicy nie mają jak zidentyfikować i odróżnić prawdziwego znawcy problematyki od tego fałszywego - bo przecież można ulec złudnemu wrażeniu, że jak ktoś jest aktywny w mediach, dużo się udziela, ma dużo lajków, jest wybitnym znawcą. 

Lincz „niewiniątek”?  

Zwróćmy teraz uwagę na problem działalności grup ekstremistycznych. Organizowanie się zwolenników siłowych, publikowanie rasistowskich i antysemickich treści stało się argumentem za „wyłączeniem” Parlera – dość mało trafionym, jeśli patrzeć choćby na udział w tym procesie Facebooka.

Badacze mediów z TTP dowiedli, że platforma Marka Zuckerberga przez ostatni rok umożliwiła działalność grup ekstremistycznym skupionym na pielęgnowaniu spisków wyborczych, szerzeniu teorii QAnon oraz nie przeszkadzała działaniom skrajnie prawicowych grup na rozprzestrzenianie się na jego platformie, „kładąc podwaliny pod szerszą radykalizację, która przede wszystkim podsyciła powstanie na Kapitolu”. Obserwacja problematycznych grup wykazała, że po zwycięstwie Joe Bidena, rozmowy stawały się coraz bardziej agresywne i nawołujące do popełnienia przestępstw, w tym również morderstw. W badanych grupach organizowano także spotkania sympatyków radykalnych rozwiązań. We wnioskach raportu eksperci TTP wskazują, że Facebook ułatwił ekstremistycznym grupom zorganizowanie działań, które miały miejsce 6 stycznia – co więcej podkreślili, że wszelkie kroki podejmowane przez koncern Marka Zuckerberga, mające na celu ograniczenie tego typu działalności lub szerzenia dezinformacji, były zbyt późne lub nieskuteczne. 

Podobną nieskuteczność wytknął gigantowi mediów społecznościowych Center for Countering Digital Hate, która opisała przykład grupy, która zanim została zamknięta przez platformę zgromadziła 35 tysięcy członków. Członkowie grupy, na jej łamach, publikowali zarzuty oszustw wyborczych i organizowali protesty. Użytkownicy bezpośrednio nawoływali do przemocy - niektóre z postów zawierały niepokojące treści jak: „Żadna ze stron nie ustąpi. Czas wyczyścić broń, czas wyjść na ulice”.

Jednak, aby nie pozostawić bez „winy” te „alternatywne” media społecznościowe, podobne działania zostały wykryte także na Parlerze. W okresie bezpośrednio przed i w trakcie wtargnięcia na Kapitol 6 stycznia br. linki udostępniane w aplikacji społecznościowej Parlera pochodziły w przeważającej mierze z dezinformacyjnych witryn internetowych - takie wnioski przedstawili eksperci NewsGuard, zajmujący się oceną wiarygodności informacji publikowanych w sieci oraz PeakMetricks. 87% z przeanalizowanych 17 000 publicznych postów zawierających linki z pierwszego tygodnia stycznia 2021 było publikowanych ze stron, które zyskały wcześniej „czerwone oceny” – taką opinię zyskiwały portale, nie przestrzegające podstawowych standardów dziennikarskich.

Skrajnie prawicowe treści są bardziej angażujące - twierdzą badacze

Centrum Cyberbezpieczeństwa na Uniwersytecie Nowojorskim postanowiło kontynuować ten problem i przeanalizować w jaki sposób użytkownicy Facebooka wchodzili w interakcje z różnymi typami postów promowanych jako wiadomości w okresie poprzedzającym wybory w USA w 2020 r. i zaraz po nich. Z przeprowadzonych badań wynika, że skrajne politycznie źródła generują więcej interakcji od użytkowników. Analizie poddano 8,6 miliona publicznych postów, które zostały opublikowane pomiędzy 10 sierpnia 2020 a 11 stycznia 2021.

Cybersecurity for Democracy po dokonaniu analizy treści publikowanych na najpopularniejszej platformie społecznościowej stwierdziło, że treści ze źródeł ocenianych jako skrajnie prawicowe przez niezależne serwisy informacyjne konsekwentnie otrzymywały najwyższe zaangażowanie na obserwatora ze wszystkich stronniczych grup. Ponadto, często dostarczający skrajnie prawicowe dezinformacje miały średnio 65% większe zaangażowanie na obserwującego niż inne skrajnie prawicowe strony. 

Wnioski z przeprowadzonych badań wskazują, że źródła wiadomości i informacji ocenione jako skrajnie prawicowe generują największą średnią liczbę interakcji na obserwującego. Następne w kolejności co do budowania zaangażowania są źródła ze skrajnej lewicy, a kolejne wiadomości przygotowane przez podmioty będące bliżej centrum politycznego spektrum.

Co bardziej niepokojące, źródła skrajnie prawicowe, które zawierały dezinformacyjne treści osiągały średnio 426 interakcji na tysiąc obserwujących tygodniowo, podczas gdy źródła skrajnie prawicowe niebędące dezinformacją miały średnio 259 interakcji tygodniowo na tysiąc obserwujących.

Nie dziwi jednak wynik badania wskazujący, że zaangażowanie użytkowników w posty ze skrajnie prawicowych i skrajnie lewicowych źródeł wiadomości osiągnęło szczyt w okolicach dnia przeprowadzenia wyborów. Ponownie taki pik odnotowano 6 stycznia br. - w dniu zamieszek w Kapitolu. W przypadku postów ze wszystkich innych politycznych źródeł informacji wzrost zaangażowania był znacznie mniej intensywny. 

Przykład tych badań jest tylko kolejnym w serii dowodów, że mamy problem do rozwiązania – i to nie mały, patrząc jak ważną rolę odgrywają media społecznościowe w naszym codziennym życiu. Już pisaliśmy to na naszych łamach, ale warto podkreślić to raz jeszcze - z pewnością każdy z nas chciałby funkcjonować w socialowej utopii, gdzie wszyscy będą dla siebie mili, dominować będzie kulturalna dyskusja oparta na merytorycznych argumentach i czytać będziemy jedynie informacje, które mają pokrycie w faktach – jednak czas zderzyć się z rzeczywistością i przyznać, że potrzebujemy znaleźć – na już, na teraz – rozwiązanie problemów z funkcjonowaniem mediów społecznościowych. Odpowiedzialne za to są zarówno platformy społecznościowe jak i rządy.

Jeśli sądzimy jednak, że państwa, Unia Europejska czy choćby najlepiej napisany kodeks załatwi sprawę – jesteśmy w wielkim błędzie. Trudno sądzić również, że platformy społecznościowe dadzą bez oporu odebrać sobie możliwość pełnienia roli „Wielkiego Brata”. Stoimy zatem przed bardzo poważnym problemem – jak uregulować, aby nie „wylać dziecka z kąpielą”? Warto raz jeszcze podkreślić, że każde działania regulacyjne będą przeciąganiem liny pomiędzy politykami a prywatnymi, gigantycznymi korporacjami. Gdzieś pomiędzy nimi będą stali użytkownicy, którym raczej nie powinno zależeć, aby i jedna i druga opcja pozyskała zbyt dużą przewagę. W końcu, nie łudźmy się – kontrola nad mediami społecznościowymi to łakomy kąsek również dla polityków. Musimy więc mieć pewność, że nie zamienimy jednego „Wielkiego Brata” na innego. 

Więcej na ten temat pisaliśmy w naszej analizie Socialowy Wielki Brat. Kto wyznaczy „granice” wolności słowa?

image

 

Reklama

Komentarze

    Reklama