Reklama

Polityka i prawo

Wyborcy pod czujnym okiem partii? Geolokalizacja na usługach reklamy politycznej

fot. geralt / pixabay
fot. geralt / pixabay

Śledzenie wyborców na potrzeby reklamy politycznej w ostatnich latach stało się dużo łatwiejsze dzięki dużym ilościom danych, jakie pozyskiwane są z połączonych z internetem telefonów komórkowych. O tym, jak partie śledzą wyborców, pisze dziennik „Wall Street Journal”.

Kiedy w ubiegłym miesiącu prezydent USA Donald Trump pojawił się w Karolinie Północnej na wiecu poparcia dla Dana Bishopa, republikańskiego kandydata w wyborach uzupełniających do Kongresu, oczekiwały go tysiące osób, które przyszły posłuchać przemówień obu polityków. Zgromadzeni nie zdawali sobie jednak sprawy, że na miejscu był obecny ktoś jeszcze - pisze "WSJ". Gazeta wskazuje przy tym na Komitet Obrony Prezydenta (Committee to Defend the President), republikańską organizację wspierającą Donalda Trumpa, która zleciła zgromadzenia danych ze smartfonów uczestników wydarzenia.

Wynajęta przez zwolenników Trumpa firma miała zebrać dane osób uczestniczących w wieczorze politycznym na podstawie sygnałów geolokalizacyjnych wysyłanych przez ich smartfony zewnętrznym usługom. Według dziennika miało to pozwolić z łatwością kierować do odbiorców sprofilowane reklamy polityczne, które mogłyby przełożyć się na wybor w głosowaniu następnego dnia. Według "WSJ" Bishop wygrał nad swoim konkurentem przewagą około 3,8 tys. głosów.

Nowojorski dziennik przewiduje, że technika zastosowana w Karolinie Północnej zostanie przez Republikanów użyta ponownie - tym razem przed wyborami prezydenckimi w 2020 roku. Według "WSJ" - najprawdopodobniej w kilku "spornych" stanach, w których głosy wyborców mogą jeszcze przesunąć się w jedną lub w drugą stronę, bądź też tam, gdzie wielu ludzi wciąż nie zgłosiło się do baz wyborców.

"Wall Street Journal" zauważa, że obie wiodące partie w USA coraz chętniej sięgają po dane użytkowników smartfonów. Pomagają one znacznie sprawniej adresować reklamy polityczne, niż inne dostępne metody. Wyborcy mogą być szeregowani nie tylko podług swojego miejsca zamieszkania i odwiedzanych punktów na mapie regionów czy miast (takich jak wiece partyjne, kościoły i kluby), ale również ze względu na aplikacje, z których korzystają.

Kampanie polityczne od dawna wykorzystywały dane gromadzone z wielu źródeł kompilowane przez specjalistyczne firmy data-brokerskie. Mikrotargetowanie przekazu reklamowego to proces znany i stosowany od lat. Informacje pochodzące ze smartfonów pomogły mu jednak zyskać całkowicie nowy, niespotykany do tej pory i znacznie bardziej inwazyjny wymiar - pisze "WSJ".

Justin Miller - konsultant polityczny kampanii wyborczych prezydenta Baracka Obamy i kandydatki Demokratów z 2016 r., Hillary Clinton - ocenia, że "największą siłą wspomagającą (pracę z danymi - PAP) jest obecnie połączenie informacji zbieranych o konkretnych osobach offline i online".

Dziennik z Nowego Jorku zwraca uwagę, że po skandalu związanym z wyciekiem danych 87 mln użytkowników Facebooka do firmy Cambridge Analytica niektóre organizacje zdecydowały się gromadzić mniej informacji o wyborcach. Gazeta podkreśla jednak, że istnieje też druga grupa specjalistów, którzy "prą naprzód, dopóki nie napotkają zgodnie wyznaczonych granic".

Miller w rozmowie z "WSJ" stwierdził, że "chętnie zamieniłby bezpieczeństwo swojej pracy na więcej prywatności". Dodał jednak, że "wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że (prywatność) nie istnieje - dlatego wciąż będę zajmował się budowaniem modeli (opartych na danych - PAP)".

Źródło:PAP
Reklama

Haertle: Każdego da się zhakować

Materiał sponsorowany

Komentarze

    Reklama