Osoby, które pracują przy organizacji kampanii Hillary nieoficjalnie podają, że dane, które były dostępne w systemie były mało ważne i zawierały jedynie dane ogólnodostępne. Nie miało tam być komunikacji e-mail, dokumentów, badań czy poufnej korespondencji. Jednak wśród dostępnych plików miałby być takie dane kody źródłowe aplikacji używanych przez demokratów oraz lista adresów e-mail. Jednak jak wiemy od jednego z ekspertów ds. cyberbezpieczeństwa, atak mógł mieć charakter zbierania informacji o sponsorach kampanii. Z związku z tym tłumaczenie Nicka Merrilla, o tym, że nie ma śladów włamań nie wyjaśniają w całości zaistniałej sytuacji.
– Strona DCCC służyła do zbierania funduszy na Partii Demokratycznej. Technika ataku opierała się, na tym że ruch internetowy był przekierowywany na fałszywą stronę. Tłumacząc sposób prowadzenia działań, jeden z ekspertów wskazał, że motywem ataku nie musiała być chęć wzbogacenia się ale zebranie informacji o sponsorach kampanii Partii Demokratycznej – Andrzej Kozłowski na łamach Cybeberdefence24.pl
Tłumaczenie osób związanych z zabezpieczaniem kampanii Hillary Clinton wydaję się mieć pokrycie w rzeczywistości. Chodzi m.in. o problem opisane przez Washington Post oraz sprawę, którą FBI badało na wiosnę tego roku. Z badań zabezpieczeń przeprowadzonych przez agencję wynikało, że system informatyczny używany podczas kampanii był celem ataku, jednak żaden z nich nie miał doprowadzić do włamania. Brakuje wszakże informacji na temat czy i jakie informacje, które miały być według ekspertów przekierowywane na fałszywą stronę, zostały zebrane przez hakerów. Jeżeli oczywiście jakiekolwiek dane zostały przez nich zebrane, na wyjaśnienie tej sprawy będziemy musieli poczekać na wyniki prowadzonego obecnie dochodzenia przez Federalne Biuro Śledcze.
Czytaj też: Rosyjscy hakerzy grają na Trumpa