Armia i Służby
Cybernetyczna wojna ojczyźniana: rosyjscy hackerzy planują atak na amerykański sektor energetyczny
Hakerzy pod egidą rosyjskiego rządu dopuszczają się cyberataków na energetyczną infrastrukturę krytyczną Stanów Zjednoczonych – taki alert wysłała 15 marca amerykańska rządowa jednostka ds. walki z zagrożeniami informatycznymi US-CERT. Ostrzeżenie to jest efektem analiz Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (DHS) i Federalnego Biura Śledczego (FBI). Doniesieniom administracji i służb wtórują media, które sugerują, że cyberataki na ukraińskie elektrownie z grudnia 2015 roku były rozgrzewką dla rosyjskich hakerów przed starciem z USA.
18 sierpnia 1941 roku około godziny 20:30, żołnierze NKWD wysadzili tamę na rzece Dniepr w Zaporożu, będącą elementem Dnieprzańskiej Elektrowni Wodnej. Rozkaz zniszczenia tej budowli wydał sam Józef Stalin. Wybuch wyrwał w tamie dziurę długości około 150 metrów, przez którą przedostała się woda, tworząc gigantyczną falę uderzeniową. Miało to uniemożliwić Niemcom przebycie Dniepru po prospekcie Lenina, który biegł na koronie zapory. Powstałe wskutek wybuchu „dnieprzańskie tsunami” miało też uderzyć w znajdujące się w strefie przybrzeżnej niemieckie wojska. Jednakże, wysadzenie tamy nie przyniosło nazistom znaczących strat (zginęło około 1500 żołnierzy). Okazało się jednak prawdziwą hekatombą miejscowej ludności. Fala tocząca się po Dnieprze przyniosła śmierć 120 tysiącom osób, zamieszkałych w przybrzeżnych miejscowościach. Choć o ofiarach tych nawet na Ukrainie mało kto pamięta, to właśnie tę historię przywołuje poczytny portal The Hill już na wstępie swego artykułu o rosyjskim zagrożeniu cybernetycznym dla amerykańskiej infrastruktury energetycznej. To wstęp do tekstu, który wskazuje na istnienie rosyjskiej tradycji atakowania sektora energii.
The Hill, amerykańskie medium opisujące kulisy waszyngtońskiej i międzynarodowej polityki, zestawia bowiem wydarzenia sprzed prawie 80 lat z historią najnowszą, a konkretnie z wypadkami, które miały miejsce 23 grudnia 2015 roku. Wtedy też, ta sama elektrownia wodna została ponownie zaatakowana przez rosyjskie siły. Tym razem jednak, był to atak cybernetyczny, dokonany za pośrednictwem maleware’u (złośliwego oprogramowania) zwanego Black Energy.
Atak na ukraińską sieć energetyczną z 2015 roku to pierwsza w historii udana cybernetyczna akcja ofensywna przeciwko infrastrukturze energetycznej. Hakerzy, którzy jej dokonali byli w stanie naruszyć systemy trzech dystrybutorów energii na Ukrainie i czasowo odłączyć przesył prądu do odbiorców.
Najbardziej ucierpieli klienci spółki Prikarpatiaoblenergo. Ze względu na odcięcie 30 podstacji, około 230 tysięcy osób zostało bez energii. Dystrybutor potrzebował nawet 6 godzin, by opanować sytuację. Cyberatak dotknął też odbiorców usług Czerniowiecoblenergo oraz Kijowoblenergo. Tam rozmiar strat był jednak znacznie mniejszy.
Jak poinformowały władze tych spółek, ataki były prowadzone z komputerów, które znajdowały się na terytorium Federacji Rosyjskiej.
Przykłady z Ukrainy został przywołane nie bez powodu. 15 marca amerykańska jednostka ds. walki z zagrożeniami informatycznymi US-CERT opublikowała alert dotyczący rosyjskiego zagrożenia dla amerykańskiego systemu energetycznego. Specjaliści pracujący dla rządu USA nie pozostawiają miejsca na domysły – mówią wprost o niebezpieczeństwie i działaniach ofensywnych ze strony „podmiotów powiązanych z rosyjskim rządem”. Według ekspertów, rosyjscy hackerzy mieli od marca 2016 roku penetrować m.in. sektor elektroenergetyki oraz sieci amerykańskich elektrowni jądrowych. Jest to zatem pierwszy w historii przypadek, gdy Stany Zjednoczone otwarcie oskarżyły Rosję o atak hackerski na ich infrastrukturę energetyczną.
„Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz FBI uznają tę działalność za wielopoziomową kampanię naporową prowadzoną przez podmioty związane z rosyjskim rządem, które za swój cel biorą sieci małych przedsiębiorstw, gdzie instalują złośliwe oprogramowanie, przeprowadzają ataki phishingowe oraz uzyskują zdalny dostęp do sieci sektora energetycznego. Po uzyskaniu dostępu, te powiązane z rosyjskim rządem podmioty przeprowadzają rozpoznanie sieciowe i zbierają informacje dotyczące dostępu do Systemu Kontroli Przemysłowej (Industrial Control Systems, ICS)” – napisał w swoim ostrzeżeniu US-CERT.
Niezwykła kategoryczność oraz ton alertu przykuła uwagę mediów. Wspomniany już The Hill w tytule artykułu opisującego doniesienia US-CERT stwierdził, że Rosja „zrobiła już rozgrzewkę” przed „zmasowanym atakiem na sieć elektroenergetyczną USA”. O zagrożeniu pisały też inne czołowe redakcje: Politico, Bloomberg, Agencja Reutera. Z treści tych przebijał jeden, spójny komunikat: Stany Zjednoczone wskazują Rosję jako zagrożenie ich bezpieczeństwa energetycznego.
W jeszcze ostrzejszym tonie wypowiedział się sekretarz energii USA, Rick Perry. W swoim wystąpieniu przed senacką komisją służb zbrojnych powiedział on, że rosyjskie cyberataki na amerykańską energetykę to „akt wojny”.
O wojennych nastrojach za oceanem poświadczyć może styl, w jakim The Hill kończy swój artykuł o rosyjskich cyberatakach. Jak żywo przypomina on wydźwiękiem poezję tyrtejską. „Niech chuligani dowiedzą się, że jest cena za zaatakowanie naszej infrastruktury krytycznej i za kradzież naszej technologii. Amerykańska opinia publiczna musi wiedzieć, że nasz kraj odpowiedział w sposób znaczący. Nie trzeba mówić o tym bezpośrednio. Wystarczy, że będziemy słyszeć, iż ktoś gdzieś płaci właśnie swoją cenę za zaatakowanie Stanów Zjednoczonych”.
Czy zatem można przyjąć, że cyberwojna amerykańsko-rosyjska wisi na włosku? Niestety, symptomów, które wskazują na przygotowania do takiego konfliktu jest bardzo dużo. W sierpniu ubiegłego roku jeden z zakładów przedsiębiorstwa petrochemicznego w Arabii Saudyjskiej padł ofiarą cyberataku. Celem było dokonanie sabotażu i doprowadzenie do eksplozji. Nie udało się dotychczas zidentyfikować sprawców. Jak podaje portal CyberDefence24, musieli posiadać bardzo zaawansowane umiejętności i zasoby. Według osób prowadzących śledztwo, które chciały zachować anonimowość, w operacje musiał być zaangażowany rząd innego państwa (Rosja znalazła się w kręgu podejrzanych). Ich zdaniem jedynie błędny kod w komputerach atakujących zapobiegł eksplozji.
Co ważne, saudyjski zakład posiada amerykańskie oprogramowanie, które używane jest w ponad 18 tysiącach obiektów infrastruktury technicznej na całym świecie. James A. Lewis z waszyngtońskiego think-tanku Center for Strategic and International Studies powiedział w wywiadzie dla The New York Times, że atakujący mogą użyć tej samej techniki w Stanach Zjednoczonych co w Arabii Saudyjskiej przeciwko tym samym rozwiązaniom technologicznym. Warto zaznaczyć, że USA to strategiczny partner biznesowy i militarny Arabii Saudyjskiej.
Natomiast w lipcu 2017 roku, amerykańskie media doniosły, że celem cyberataku stała się elektrownia jądrowa w Wolf Creek w stanie Kansas. Hackerzy, którzy włamali się do jej systemów, mieli mapować strukturę sieci, by przygotowywać plany przyszłych uderzeń.
Czy biorąc pod uwagę powyższe okoliczności, można przewidywać rychły wybuch cyberwojny? Wydaje się, że społeczność międzynarodowa coraz bardziej oswaja się z perspektywą takiego konfliktu. Na anglojęzycznej Wikipedii można już znaleźć hasło Cyberwarfare by Russia (ang. Cyberwojny prowadzone przez Rosję). Zawiera ono opisy ataków cybernetycznych i innych podobnych akcji, za które odpowiedzialne ma być państwo Władimira Putina. Na liście zaatakowanych krajów znajdują się m.in. Estonia, Francja, Gruzja, Niemcy i właśnie USA. Miejmy nadzieję, że zestawienie to nie poszerzy się o hasło „amerykańsko-rosyjska wojna cybernetyczna”.
Haertle: Każdego da się zhakować
Materiał sponsorowany