W USA powstało już 1200 aplikacji na Androida, które pozwalają śledzić wszystkie newsy dotyczące kandydatów w wyborach prezydenckich. Sztaby wyborcze używają ich do promowania poliytyków. Ogromny wzrost popularności takich programów w ciągu pół roku nie idzie jednak w parze ze wzrostem cyberbezpieczeństwa. Ponad 50 proc. z tych programów podatnych jest na ataki. Dzięki nim hakerzy w łatwy sposób wejdą w posiadanie wrażliwych danych wyborców. Wśród najpopularniejszych aplikacji – czyli takich, które pobrało ponad milion osób – blisko 25 proc. zbierało dane klientów, narażając ich tym samym na cyberatak. Nawet oficjalne aplikacje kandydatów, np. Teda Cruza są podatne na penetrację hakerów.
Badania na ten temat przeprowadziła firma Symantec. Osoby, które instalują aplikacje dzielą się z jej producentami wrażliwymi danymi. 31 proc. programów obsługujących wyborcze newsy chce znać szczegóły dotyczące naszego telefonu, 11 proc. chce znać dane z naszego GPS-a, a ok. 2 procent wymaga informacji na temat numeru telefonu użytkownika. Aplikacje pobierają też wiadomości o adresach e-mail i dane logowania do portali społecznościowych.
Eksperci z Symantec dowodzą, że ściągnięcie takiej aplikacji oznacza, że narażamy nasze wrażliwe dane na szwank, szczególnie jeśli używając telefonu korzystamy z niezabezpieczonego Wi-Fi.
Cyberbezpieczeństwo nie jest widać mocną stroną amerykańskich sztabów wyborczych. Wcześniejsze badania pokazały, że strony internetowe kandydatów na prezydenta nie posiadają podstawowych zabezpieczeń. Dotyczy to także głównych kandydatów obu partii: Donalda Trumpa i Hillary Clinton.
Czytaj też: Użytkownicy Androida zagrożeni nowym wirusem