Polityka i prawo
Amerykanie „odbijają” Europę Chinom. Polska między „młotem a kowadłem” [WYWIAD]
Stany Zjednoczone wygrają rywalizację technologiczną z Chinami, ponieważ mają większy potencjał oraz istotniejszych sojuszników – podkreślił politolog dr Błażej Sajduk z Katedry Bezpieczeństwa Narodowego Uniwersytetu Jagiellońskiego w rozmowie z CyberDefence24.pl. Działania Waszyngtonu osłabią chińskie koncerny, co ostatecznie uderzy również w Europę, która jest głównym teatrem trwającego konfliktu. Ekspert w rozmowie odniósł się również do koncepcji bałkanizacji Internetu, technologicznego nacjonalizmu, cyfrowej suwerenności, a także podzielił się nowatorskimi teoriami: „konwergencji ustrojowej w skali globalnej” oraz „wyłaniania się cyfrowych stref wpływów”.
Rywalizacja technologiczna między głównymi aktorami jest rzeczą naturalną w stosunkach międzynarodowych. Dążenie do osiągnięcia przewagi nad konkurentem jest priorytetem skonfliktowanych stron, ponieważ dominacja w obszarze innowacji pozwala na ugruntowanie lub wręcz wzmocnienie pozycji w perspektywie globalnej. Nie inaczej jest w przypadku Stanów Zjednoczonych i Chin, które znajdują się obecnie w sytuacji silnego konfliktu na tle polityczno-gospodarczym, gdzie w centrum uwagi znajduje się dziedzina technologii. Trwający „wyścig o innowacje” oddziałuje nie tylko na skonfrontowane państwa, ale także pozostałych aktorów, w tym również pojedynczych użytkowników, którzy są końcowymi odbiorami gotowych produktów i rozwiązań. W ten sposób krystalizuje się bipolarny układ w ramach współczesnych stosunków międzynarodowych.
Obecna rywalizacja na linii Waszyngton-Pekin definiuje wiele współczesnych zjawisk, co dodaje jedynie dodatkowej rangi sprawie. Przykładem może być budowa oraz rozwój sieci 5G w skali globalnej, a także coraz silniej propagowana przez Biały Dom koncepcja wyczyszczenia infrastruktury telekomunikacyjnej z chińskich rozwiązań w ramach „Clean Network”. O konflikcie technologicznym z perspektywy USA oraz Chin, postawie Polski wobec presji i polityki nacisku ze strony Stanów Zjednoczonych, a także wielu innych aspektach rywalizacji technologicznej porozmawiałem z politologiem dr Błażejem Sajdukiem, ekspertem Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego ds. edukacji i bezpieczeństwa narodowego.
Stany Zjednoczone i Chiny to główni aktorzy państwowi rywalizujący ze sobą w obszarze technologii. Ale czy jedyni? Kto może włączyć się jeszcze do tego „wyścigu”, przełamując tym samym technologiczną dominację Chin i USA?
Na wstępie należy zwrócić uwagę, że to nie tylko stricte rywalizacja Stanów Zjednoczonych i Chin. Bardzo ważnym aktorem są przedsiębiorstwa, zwłaszcza jeśli chodzi o USA, w których wolny rynek i kapitalizm sprawiają, że powstają wielkie koncerny międzynarodowe dysponujące ogromnym kapitałem. Po drugiej stronie są Chiny, gdzie faktyczną, dużo większą niż w Stanach Zjednoczonych rolę odgrywa państwo. .
Odnosząc się do pytania postawiłbym tezę, że Chiny i w przyszłości być może Indie, to jedyne dwa państwa na świecie, w których mogą „wyrosnąć” globalni konkurenci dla amerykańskich podmiotów. Wynika to z faktu, że mają odpowiednio dużą siłę demograficzną a tym samym wystarczającą pulę możliwości rozwinięcia międzynarodowych firm do takiego poziomu, iż nie zostaną przejęte przez amerykańskie koncerny. Apple jeszcze do niedawna posiadał ponad 200 mld dolarów w gotówce na kontach bankowych, które mogły (i służyły) do przejmowania innych podmiotów. Transakcje te miały na celu pozyskiwanie technologii, które amerykański potentat mógł wykorzystać we własnych produktach, ale także mogły być użyte do zakupu podmiotów gotowych zagrozić Apple.
W tym kontekście patrzyłbym na Chiny nie tyle przez pryzmat geopolityki, jak próbują to narzucać Stany Zjednoczone, lecz jak na aktora państwowego, który buduje alternatywę dla amerykańskich produktów.
Należy również wspomnieć o Unii Europejskiej. Obecnie jest to konglomerat pojedynczych firm. Niektóre są większe inne mniejsze, lecz generalnie pod względem wielkości nie mogą się równać z chińskimi lub amerykańskimi koncernami. Z całym szacunkiem dla europejskich podmiotów wystarczy spojrzeć na listę Fortune Global 2000, by przekonać się, że górę tabeli zdominowały firmy z USA oraz Państwa Środka.
Amerykanie bardzo mocno, już w latach 80-90., zdiagnozowali i celnie zidentyfikowali niszę, jaką były mikroprocesory – element niezbędny do skoku technologicznego. Powiedzmy sobie wprost – bez mikroprocesorów nic z zakresu wysokich technologii nie będzie działać, dlatego też ten, kto zdominuje właśnie tą gałąź przemysłu, osiągnie przewagę na kolejnych etapach.
Obserwujemy to zjawisko obecnie. Amerykańskie firmy są według różnych szacunków około 4-5 lat przed Chinami. Przykładem może być technologia wykorzystywana do produkcji mikroprocesorów w technologii 5 nm oraz jeszcze mniejszych układów i procesorów. My, jako konsumenci, chcemy mieć najszybsze, najbardziej wydajne, najmniejsze urządzenia. Chiny odcięte od amerykańskich dostaw automatycznie pozostaną w tyle.
Trzeba jednak podkreślić, że Państwo Środka jest ważnym aktorem, ponieważ wysoki wskaźnik demograficzny zwiększa możliwości do tworzenia innowacji. Chińczycy byli świadomi swojego potencjału, dlatego też otworzyli się na amerykańskie firmy, które z kolei chciały zdobyć tamtejszy rynek. Pekin w trosce o swój własny interes zgadzał się na obecność zachodnich koncernów, ale pod warunkiem, że co najmniej 51% udziałów w spółkach joint venture otrzymają krajowe firmy. Chiny po prostu chciały uzyskać od USA know-how a to, co miało zostać finalnie wytworzone stanowiło wartość wspólną. W ten sposób następował transfer technologii, dzięki czemu Państwo Środka tak szybko się modernizowało. Z drugiej strony Amerykanie byli wdzięczni, bo znacząco się bogacili. Z czasem jednak polityka Stanów Zjednoczonych stawała się bardziej stanowcza, a Chiny zaczęły być postrzegane jako główny przeciwnik.
W związku z tym widać, że Chiny są aktualnie naturalnym konkurentem dla USA. Indie na razie dryfują w stronę opcji proamerykańskiej, jednak jest to zbyt biedne społeczeństwo, by stanowić realną przeciwwagę dla którejkolwiek z obecnych „superpotęg”. Państwa o średnim, globalnym potencjale jak np. Brazylia czy inne kraje o znaczącej sile demograficznej i gospodarczej mają szansę na włączenie się do „wyścigu technologicznego”, lecz obecnie to wciąż za mało, żeby utrzymać krajowe koncerny i uchronić je przed przejęciem przez amerykańskie lub chińskie podmioty.
Podsumowując ten wątek uważam, że Stany Zjednoczone wygrają trwającą rywalizację technologiczną z Chinami, ponieważ po prostu mają większy potencjał oraz istotniejszych sojuszników. Wystarczy popatrzeć na bliskich partnerów USA, którymi są najsilniejsze państwa świata: Niemcy, Francja czy Wielka Brytania. Państwo Środka nie ma tak znaczących „graczy” po swojej stronie, aby móc się na tym polu przeciwstawić się Amerykanom.
Omówiliśmy kwestię wojny technologicznej na poziomie państw i areny międzynarodowej, a jak to wygląda patrząc z perspektywy użytkowników? Czy obecna rywalizacja oddziałuje na pojedynczych konsumentów? Jest w jakiś sposób odczuwalna z perspektywy jednostki?
Wystarczy pójść do sklepu i na kupić nowy telefon Huawei, gdzie preinstalowana jest tylko podstawowa wersja Androida (będącego tworem Google) z nakładką od chińskiego producenta, ale nie ma już popularnych aplikacji takich jak Google Maps, YouTube, Facebook oraz innych znanych aplikacji i amerykańskich platform. Jeżeli chińskie koncerny zostaną zupełnie odcięte od najnowocześniejszych chipsetów, to nowe generacje ich urządzeń staną się wolniejsze, mniej wydajne i przez to mniej atrakcyjne dla użytkowników. Wynika to z faktu, że technologia nie śpi. Wystarczą 2-3 lata i tegoroczny „flagowiec” Huaweia będzie na poziomie „średniaka” innej firmy, która posiada dostęp do amerykańskiej technologii.
Po drugie, należy zwrócić uwagę na wzrost koszty usług technologicznych, ponieważ monopol zawsze szkodzi. Przykładowo, kiedy operatorzy zostaną zmuszeni, a zapewne dojdzie do tego w ciągu najbliższych lat, do wyrzucenia chińskiego sprzętu ze swoich sieci teleinformatycznych i telekomunikacyjnych (który zawsze był i jest tańszy), będą musieli gdzieś skompensować straty. 5G jest świetnym przykładem tego procesu. Prawdopodobnie pojawi się retoryka, w której nowa, innowacyjna sieć zapewni nam – konsumentom – szybsze transfery, wzrost jakości, ale też abonament na te usługi będzie „musiał” zostać znacznie podniesiony. Tak naprawdę pod tym zjawiskiem wzrostu opłat będzie się jednak kryć wyrównanie strat szacowanych na klika miliardów złotych związanych z koniecznością wymiany chińskiego sprzętu przez polskich operatorów.
Warto również pamiętać, że w momencie kiedy znika konkurencja, pozostałe firmy automatycznie windują ceny w górę. Widać to było między innymi na rynku w Australii, gdzie w momencie wykluczenia Huawei pozostałe koncerny zdecydowanie podniosły ceny oferowanego sprzętu.
Trzeci aspekt, to kwestia kompatybilności. Telekomy obecnie otrzymują infrastrukturę na przykład od Huawei, która z innymi elementami dostarczonymi przez ten koncern funkcjonuje poprawnie bez żadnych problemów. Gdy sieć będzie musiała być zbudowana z komponentów pochodzących od różnych firm, takich jak Nokia, Ericsson, Samsung, to zauważalnie pogorszą się osiągi w zakresie przesyłu danych, co odczują konsumenci. Możliwość bezproblemowego korzystania ze sprzętu różnych producentów ma dać technologia i standard rozwijany w ramach O-Ran Alliance, inicjatywy wspieranej mocno przez USA, jednak jest ona na bardzo wczesnym stadium rozwoju i trudno teraz jednoznacznie wyrokować o jej sukcesie.
Prezydent USA Donald Trump prowadzi agresywną politykę wobec Państwa Środka, co bezpośrednio odczuwają chińskie firmy, na które nakładane są kolejne silne restrykcje. Zdaniem Waszyngtonu koncerny są „narzędziem” w rękach chińskiego rządu, wykorzystywanym między innymi do szpiegostwa i kradzieży tajemnic handlowych. W ostatnim czasie wiodącym tematem jest sprawa TikToka i WeChata. Jaki może być skutek tak radykalnych decyzji podejmowanych przez Biały Dom?
Na wstępie zaznaczę, iż nie powinniśmy się łatwo dać wciągnąć w wir amerykańskiej narracji głoszącej jednostronnie, że Chiny są „złe”, bo szpiegują „na potęgę”. Oczywiście Stany Zjednoczone robią to samo. Były prezydent USA Barack Obama, który otrzymał pokojową nagrodę Nobla, sam akceptował podsłuchiwanie demokratycznie wybranej kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Ja nie oceniam czy tego typu działania są dobre czy złe, lecz zwracam uwagę na fakt, że to zjawisko normalne w polityce międzynarodowej. Mówiąc wprost – Chiny próbują robić to samo, co ich konkurent.
Stanowcza polityka USA wobec Chin nie jest bez znaczenia dla Starego Kontynentu. Europejskie firmy przez to, że są rozdrobnione i „słabsze” szukają możliwości wejścia w kooperację z zewnętrznymi partnerami, co widać na przykład na podstawie relacji z Huawei. W związku z tym działania Waszyngtonu wobec Pekinu w końcu uderzą w Europę, ponieważ część komponentów dla chińskich produktów pochodzi z brytyjskich, szwajcarskich czy austriackich firm, zwłaszcza czujników. Oznacza to, że z czasem polityka USA pociągnie za sobą skutki negatywne dla europejskich podmiotów.
Co więcej, istnieje poważne ryzyko, że Huawei wycofa się z rynku telefonów komórkowych, ponieważ nie będzie w stanie uczestniczyć w walce na „flagowce”. Należy pamiętać, że w Chinach na rynku wysokich technologii panuje „prawo dżungli” – firmy wzajemnie się wyniszczają poprzez rynkową rywalizację. Najlepsi rzeczywiście wzrastają w siłę, a dodatkowo są wspierani przez państwo. W tym kontekście Huawei będzie „podgryzane od środka”, czyli przez chińskich konkurentów. Z kolei Amerykanie zmuszą go do wycofania się przynajmniej z jednego segmentu wysokiej technologii.
Przechodząc do ostatnich wydarzeń należy wskazać, że w momencie, gdy ByteDance, czyli właściciel TikToka, zostanie zablokowany w Stanach Zjednoczonych, użytkownicy mogą stracić dostęp do usługi, z której lubią korzystać. Ta sprawa ma jednak głębsze dno. Proszę zwrócić uwagę, że każdy z nas ma ograniczoną liczbę czasu na konsumowanie rozrywki. Przykładowo w momencie, gdy użytkownicy korzystają z TikToka, WeChata lub innych chińskich platform, to nie oglądają amerykańskiego Netflixa. Kierownictwo tego ostatniego uznaje, że TikTok jest konkurencją dla grupy docelowej amerykańskiej platformy.
Rywalizacja producentów aplikacji toczy się nawet o to, którego z nich ikona ma być preinstalowana na naszym urządzeniu i w którym miejscu ekranu startowego. Nie wspominając o procederze ustawiania na przykład wyszukiwarki Google, jako odgórnie narzuconej opcji w sprzęcie innych producentów (np. Safari i Apple).
Ponadto TikTok to pierwszy niezachodni produkt, który okazał się porywający dla młodego pokolenia Amerykanów. W związku z czym zapaliła się „czerwona lampka” u decydentów politycznych w Waszyngtonie. Nagle okazało się, że kulturę masową produkuje w skali globu nie tylko Hollywood. Przykładem może być opublikowany przez chińskie siły powietrzne we wrześniu br. krótki filmik przedstawiający atak na bazę w Guam. Został on przygotowany w duchu amerykańskiego blockbustera – z muzyką, pełną dramaturgią itd. To pokazuje, że Chiny zaczęły udowadniać, iż mogą konkurować na gruncie kultury masowej z amerykańskimi produktami. Walcząc z tym, Waszyngton chce zagwarantować sukces ekonomiczny swoich firm w ramach wojny handlowej i nie jest to nic dziwnego.
Polityka sankcji oraz innych ograniczeń nakładanych przez Waszyngton prowadzi nas do ukształtowania się świata, który będzie silnie zregionalizowany. Doprowadzi to do sytuacji, gdzie jedne standardy technologiczne będą funkcjonowały na konkretnych obszarach w ramach sojuszu polityczno-kulturowego z USA, z kolei inne regiony pozostaną pod wpływami chińskich rozwiązań. W ten sposób świat w kilku warstwach zostanie podzielony.
Z jednej strony faktycznie będą występować polityczne podziały, które z czasem zaczną się coraz bardziej przenosić na obszar technologii, który w teorii powinien być neutralny – przecież każdy ma prawo używać taki sprzęt, jaki chce. Zjawisko to nazywam „wyłanianiem się cyfrowych stref wpływów”. Dobrze jest ono widoczne na przykład w naciskach Stanów Zjednoczonych na Tajwan, gdzie Waszyngton może powiedzieć: „Nie będziecie produkowali mikroprocesorów, bo korzystacie z naszych rozwiązań”, a Tajwańczycy wykonają polecenie Białego Domu, pomimo że wiąże się to z ogromnymi stratami finansowymi liczonymi w miliardach dolarów.
Druga bardzo ważna koncepcja w tym zakresie to „technologiczny nacjonalizm”. Polega on na tym, że konsumenci są motywowani pobudkami politycznymi podczas wyboru produktu, kierując się „tym, co bliższe ich państwu”. Idealnym przykładem są Chiny. Tam społeczeństwo po prostu nie chce już kupować amerykańskich urządzeń, w tym Apple, mówiąc: „będziemy wspierać rodzime firmy technologiczne i im pomagać”.
Obecnie głośno jest o działaniach Waszyngtonu, z kolei mało mówi się o reakcji Pekinu. W jaki sposób na politykę USA odpowiadają Chiny?
Chiny dążą do osiągnięcia „cyfrowej suwerenności”, co silnie łączy się z koncepcją „suwerenności państwa w Internecie”. Pierwsza z wymienionych teorii oznacza, że kontrolę nad łańcuchami produkcji oraz dostaw, dzięki którym powstają wszystkie komponenty konieczne do technologicznego funkcjonowania państwa. Mówiąc konkretnie, Chiny chcą jak najpełniej kontrolować łańcuch dostaw i najlepiej, aby w cały proces zaangażowane były wyłącznie rodzime firmy. Należy jednak mieć na uwadze, że obecnie tak naprawdę nikt nie jest w stanie być w pełni suwerenny cyfrowo. Nawet Amerykanie potrzebują chińskich podzespołów, lecz mimo wszystko Stanom Zjednoczonym będzie dużo łatwiej uniezależnić się od Państwa Środka.
W trakcie pierwszej konferencji World Internet Conference w Wuzhen w 2014 roku, w środku nocy oddzielającej dni obrad, Chińscy organizatorzy podsunęli do podpisu zgromadzonym uczestnikom deklarację dotyczącą szanowania suwerenności cyfrowej państw w Internecie. W ten sposób liczyli, że przedstawiciele innych państw podpiszą dokument, w którym promowana będzie chińska wizja Internetu (kontrolowanego na szczeblu państwa) a Pekin będzie mógł ogłosić międzynarodowy sukces. Do tego jednak nie doszło, dokument został oprotestowany. Chiny chciały „przemycić” koncepcję mówiącą obrazowo, że w Internecie wraz z granicami kończy się suwerenność jednego państwa a zaczyna się suwerenność innego. Mówiąc wprost zależało im na legitymizacji dla teorii wielkiego chińskiego cyfrowego muru. Od tego momentu zaczął się lobbing Pekinu na rzecz idei cyfrowej suwerenności.
Warto również podkreślić, że Internet posiada swoją fizyczną stronę – infrastrukturę. Składa się z infrastruktury światłowodowej, czyli fundamentu jego funkcjonowania; linii, które biegną po dnie Oceanów. W tym szczególnie ważne zdają się być dwa miejsca: Wielka Brytania oraz Brazylia, to na terenie tych państw znajdują się miejsca zbiegania się wielu podmorskich światłowodów .
Pekin realizuje strategię, której celem jest budowa alternatywny dla aktualnego modelu sieci. Narzędziem w tym procesie jest między innymi Huawei, które zaczęło kłaść własne światłowody, co docelowo razem z 5G miałoby stanowić fundament infrastrukturalny dla chińskiego odpowiednika Internetu. Na przykład kilka lat temu Wyspy Salomona chciały zlecić Huawei kontrakt na budowę światłowodu, jednak finalnie to Australia zdecydowała się wesprzeć małe wyspiarskie państwo i pomóc w zmianie wykonawcy. Wszystko byleby ograniczyć konieczność korzystania z infrastruktury pochodzącej z Państwa Środka.
Globalna Inicjatywa na rzecz Bezpieczeństwa Danych (The Global Data Security Initiative) ogłoszona przez MSZ Chin, to odpowiedź na amerykańską The Clean Network, ogłoszoną w sierpniu br. W jej ramach Stany Zjednoczone założyły, że „wyrzucą” wszystko co jest chińskie z własnej infrastruktury teleinformatycznej przez co ma stać się ona bezpieczna. Państwo Środka stwierdziło, że w odpowiedzi powoła swego rodzaju „parasol ochronny” dla firm lub państw, które nie chcą się poddać amerykańskiemu reżimowi. Wydaje się, że inicjatywa Chin jest w szczególności skierowana do krajów regionu Kaukazu, Azji Południowo-Wschodniej, Afryki, Ameryki Południowej, czyli wszędzie tam, gdzie znajdują się państwa, które dopiero budują swoją infrastrukturę i nie posiadają wystarczających funduszy, środków, możliwości by korzystać z rozwiązań zachodnich producentów. To z reguły kraje, w których cyberbezpieczeństwo nie jest priorytetem elit. Celem rządzących jest przede wszystkim zapewnienie dostępu do sieci swoim obywatelom, aby w ten sposób zdynamizować rozwój gospodarczy.
Jak wspomniałem, wydaje się, że Chiny dążą do budowy alternatywnego porządku, co finalnie może doprowadzić do „bałkanizacji Internetu”, czyli powstania różnych sieci, na przykład w regionie Chin, Afryki, Europy – zjawisko to określa się mianem Splinternetu. W tym obszarze za „papierek lakmusowy” może służyć podejście do transferu danych. Przykładowo mamy orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) z sierpnia br., które podważa zapisy tzw. Tarczy Prywatności i w skrócie mówi, że amerykańskie firmy nie mają prawa transferować danych za Ocean. Jest ono przełomowe, ponieważ biznes USA polega na tym, że koncerny „łowią” nasze dane za pomocą na przykład platform społecznościowych, takich jak Facebook czy Twitter, a potem przesyłają je do centrali w Stanach Zjednoczonych (gdzie wgląd do nich może mieć również amerykański wywiad). Amerykanie mają specyficzne podejście do danych, które traktują jak zwykły towar podlegający obrotowi na rynku, z kolei Unia Europejska wskazuje, że prawo człowieka do prywatności jest kluczowe a dane należy regionalizować i chronić. Trzecie podejście reprezentują Chiny, gdzie dane są w rękach państwa i państwo wykorzystuje je wedle własnej potrzeby. Wspomniana „bałkanizacja” wydaje się, że będzie przebiegać właśnie wokół tych trzech modeli.
Postawiłbym również tezę, że jesteśmy w trakcie procesu „konwergencji ustrojowej w skali globalnej”. My, jako społeczeństwo Zachodu, mamy jednoznaczne skojarzenie związane z Chinami – to państwo komunistyczne, trzymające w ryzach społeczeństwo, gdzie jednostka jest silnie kontrolowana przez władze itd. Jednak jeśli chodzi o kwestie ochrony prywatności i danych, uważam, że w skali świata zachodzi proces upodabniania się rozwiązań.
Z jednej strony mamy Stany Zjednoczone i „kapitalizm nadzoru” mówiący, że wszystkie nasze dane są przejmowane przez prywatne podmioty, które je wykorzystują, aby jeszcze lepiej „wycisnąć jak cytrynę” konsumentów w celu nakłonienia ich do zakupu określonych produktów. Z drugiej obserwujemy chińskie rozwiązania, gdzie podobne dane również są pozyskiwane, jednak na rzecz kontroli i inwigilacji obywateli. Wspomniana przeze mnie konwergencja polega na tym, że rozwiązania technologiczne mogą ostatecznie doprowadzić do zbliżenia ustrojowego – sytuacji, której systemy liberalno-demokratyczne będą dużo bliżej rozwiązań autorytarnych, znanych z Państwa Środka.
Kolejnym głośnym problemem jest 5G. Innowacyjna sieć stała się przedmiotem amerykańsko-chińskiej rywalizacji, która oddziałuje na inne państwa w skali globalnej. Czy 5G należy rozpatrywać jako element procesu krystalizowania się dwóch wrogich bloków polityczno-technologicznych?
5G jest ofiarą rywalizacji amerykańsko-chińskiej. Huawei rozwija i buduje tą technologię regularnie a amerykańskie firmy wyraźnie w tym obszarze „przyspały”. Dostrzegając problem Stany Zjednoczone stwierdziły, że wykorzystają presję na europejskie państwa, aby nie dać Chinom momentu do wzrostu. To prosty rachunek: żeby firma się rozwijała musi mieć dobry model biznesowy, musi się rozwijać i eksportować – bez tego wypada z runku.
Głównym teatrem walki między Chinami a USA w kwestii 5G jest właśnie Europa. Wynika to z faktu, że stanowi bogaty rynek. Ten, komu uda się tutaj wdrożyć swoje rozwiązania z zakresu 5G, ten z miejsca wygra „pozycję startową” do kolejnego wyścigu o 6G oraz inne technologie. Z całym szacunkiem do Afryki i Ameryki Południowej, ale to w Europie są najbogatsze państwa na świecie i każdy, kto chce budować 5G, powinien tutaj rywalizować.
Amerykanie oczywiście wykorzystują argumentację, że chińskie rozwiązania są niebezpieczne. Widzę jednak pewien problem w tego typu stwierdzeniach. Stany Zjednoczone wskazują na przykład, że Państwo Środka będzie chciało wykradać dane gospodarcze. Jednak Amerykanie nie są święci i sami postępują tak samo. To działa w dwie strony. Tak funkcjonuje polityka międzynarodowa i nie ma w niej miejsca na sentymenty.
5G bez wątpienia jest elementem rywalizacji państwowej i Stany Zjednoczone krok po kroku odbiją Europę Chinom. Widać to doskonale na przykładzie Szwecji, Belgii a zwłaszcza Wielkiej Brytanii, która początkowo wahała się czy opowiedzieć się za polityką USA czy jednak pozostawić rozwiązania Huawei. Obecnie podjęła decyzję o wycofaniu komponentów chińskiego koncernu, ale dopiero w perspektywie najbliższych lat. Jest to bardzo długi czas i może okazać się, że na koniec 2027 powstanie nowy standard 6G, a wówczas będziemy już w zupełnie innej sytuacji. Innymi słowy Londyn „kupił czas” i udało im się „mieć ciastko i zjeść ciastko”. Huawei oczywiście nie jest wygranym, ale też niejednoznacznym przegranym. Decyzja Londynu jest nagłośniona ze względów czysto politycznych – pokazuje lojalność wobec USA, z drugiej strony daje jednak brytyjskim operatorom elastyczność.
Moim zdaniem Amerykanie wygrają w rywalizacji technologicznej z Chinami a rywalizacja ta jest fundamentem dla innych kluczowych obszarów walki o potęgę państwa. Być może nie będzie to spektakularna przegrana Pekinu. Jednak należy obawiać się tego, że w pewnym momencie któraś ze stron uzna, iż na tyle szybko i mocno przegrywa, że dojdzie do konfliktu kinetycznego i wówczas będzie to najgorszy możliwy scenariusz dla reszty świata. Póki rywalizują ze sobą korporacje, jest w miarę bezpiecznie. Ale trzeba mieć na uwadze, że w momencie gdy Amerykanie wyczyszczą Europę z chińskich rozwiązań, to Pekin nie musi pozostawić takiego stanu rzeczy bez żadnej odpowiedzi.
Przechodząc na grunt europejski konieczne jest podkreślenie, że w aspekcie politycznym Europa jednoznacznie wskazała, iż Chiny są rywalem. Potwierdzają to między innymi słowa Donalda Tuska czy Ursuli von der Leyen. Takie nastawienie do Państwa Środka spowoduje, że UE będzie musiała modyfikować łańcuchy dostaw. W obszarze 5G w Europie do 8 lat nikt nie będzie pamiętać już o Huawei.
Silna presja na sojuszników, w tym Polskę, aby zrezygnowali z chińskich rozwiązań, to tylko jeden z elementów strategii Stanów Zjednoczonych w walce z Państwem Środka. Czy tego typu działania Waszyngtonu mogą pokrzyżować ambitne plany Pekinu i tamtejszych gigantów technologicznych?
Nie posiadamy szczegółów dotyczących chińskich planów. Zakładamy wszystko na zasadzie analogii: my chcemy się wzbogacić, to oni też pewnie do tego dążą. Wydaje się jednak, że działania Waszyngtonu na pewno pokrzyżują plany Państwa Środka i tamtejszych koncernów, ponieważ Amerykanie „grają bardzo ostro”. Nieważne kto wygra wybory. Nawet jeśli prezydentem zostanie Joe Biden, to w kwestii Chin będzie postępować tak samo jak Donald Trump. Przesłanką na to wskazującą jest fakt, że decyzje, które uderzają w Chiny są przyjmowane z dwupartyjnym poparciem.
W tej kwestii głównym pytaniem jest to, jak bardzo elastyczni mogą być Chińczycy w swoich łańcuchach dostaw. Musimy pamiętać, że my jako Europejczycy budowaliśmy więzi z Chinami przez trzy dekady i nie da się tego zmienić w ciągu dwóch lat. Obecnie „zmieniamy kurs”, oddalając się od Państwa Środka, ale żeby zobaczyć, jakie będą tego efekty musimy poczekać przynajmniej dekadę. Niewątpliwie ten proces już się jednak rozpoczął.
Kolejnym aspektem jest to, dlaczego takie ośrodki jak Dolina Krzemowa czy Shenzhen nie powstaną na przykład w Europie? Odpowiedź jest prosta – w tych punktach na miejscu już jest praktycznie wszystko co potrzebne do prowadzenia biznesu z zakresu najnowszych technologii, dzięki czemu można wyprodukować tam niemalże każdy produkt w krótkim czasie, redukując przy tym zbędne koszty (np. transportu). W Europie nie ma porównywalnych klastrów. Aby to osiągnąć na pełną skalę, potrzeba dekad. Oczywiście 5G oraz inne nowoczesne technologie mogą przyspieszyć cały proces, jednak tylko to nie wystarczy.
Pandemia koronawirusa pociągnęła za sobą daleko idące konsekwencje w różnych dziedzinach życia oraz funkcjonowania państwa. W jaki sposób obecny kryzys związany z COVID-19 wpłynął na rozwój i wdrażanie technologii 5G?
Z jednej strony mamy opóźnienia, ponieważ aukcje na częstotliwości były w wielu państwach przesunięte. Warto jednak wskazać, że z drugiej strony w Polsce m.in. w ramach tzw. Tarczy antykryzysowej 2.0 pojawiły się zapisy, które ułatwiały stawianie i rozbudowę masztów bez wcześniej wymaganych zgód i pozwoleń. Na mocy nowego prawa powstało wiele elementów tej infrastruktury, co wywołało poruszenie w społeczeństwie. Po raz kolejny zawiodła polityka informacyjna. Obywatele zaczęli obawiać się nieznanej do tej pory technologii i mają do tego prawo. 5G to dla ludzi coś nowego, nie posiadają wiedzy na ten temat, a przez to wydaje im się to niebezpieczne. Tego typu nowości wymagają szczerej komunikacji ze społeczeństwem.
Musimy jednak pamiętać, że bez 5G obecna sieć nam nie wystarczy. 4G zwyczajnie zacznie być niewydolne. A im więcej ludzi zacznie korzystać z wirtualnych rozwiązań, tym szybciej się to stanie.
Z drugiej strony paradoksalnie pandemia przyspieszyła proces wdrażania 5G, ponieważ infrastruktura zaczęła się pojawiać na mocy wprowadzonego prawa. Innowacyjna sieć jest jednak kwestią, która podważyła globalne zaufanie do Chin i przez to kraje z większa ochotą wycofują się z rozwiązań Huawei, co oznacza, że wdrożenie 5G będzie opóźnione nawet o parę lat. Obecnie gdy zamawia się komponenty u Huawei, otrzymuje się je w ciągu miesięcy, z kolei na przykład Nokia mówi o okresie nawet do 2 lat. Dlaczego? Po prostu fizycznie nie mają jeszcze sprzętu, żeby móc go dostarczyć, przy czym znaczna część komponentów powstaje właśnie w Państwie Środka.
Przechodząc na polski grunt należy wskazać, że większość elementów obecnej infrastruktury telekomunikacyjnej – 3G i 4G – w naszym kraju wykorzystuje sprzęt Huawei. Nie da się zbudować i rozwijać 5G w oderwaniu od istniejących już rozwiązań, które w większości pochodzą z Państwa Środka. W związku z tym wykluczenie chińskiego giganta z budowy innowacyjnej sieci nad Wisłą pociągnie za sobą nie tylko ogromne koszty finansowe, ale równocześnie znacznie wydłuży cały proces. To opłacalne ryzyko z perspektywy Polski?
Najprostszą odpowiedzią jest: „tak”. Wynika to z faktu, że w przeciwnym wypadku w Polsce najprawdopodobniej nie będą stacjonować amerykańscy żołnierze. Ale jeśli mamy mówić o rynkowych kwestiach, to oczywistą odpowiedzią jest: „nie”. Musimy jednak patrzeć na ogólną hierarchię potrzeb i w tym katalogu bezpieczeństwo jest na pierwszym miejscu. W sytuacji gdy Amerykanie stawiają kwestię jasno: albo macie wolną od Huawei sieć albo my się stąd wycofujemy – wybór jest mocno ograniczony. To nie jest optymalna, ale jedyna opcja. Musimy mieć na uwadze, że polscy politycy nie mają w tym zakresie pola manewru.
Aczkolwiek technologicznie warto byłoby postawić jedno ważne pytanie: czy jednak nie ma możliwości, żeby nasza wewnętrzna sieć, którą obsługuje Exatel działała na bazie amerykańskich rozwiązaniach, podczas gdy zwyczajni konsumenci mogliby korzystać z chińskich po to, żeby obniżyć koszty (co udało się przeprowadzić w Wielkiej Brytanii)? Amerykanie oczywiście nie dają tutaj żadnego pola do manewru, ponieważ chcą przeforsować swoją politykę. „Albo rybki albo akwarium”.
Jakie jest Pana zdaniem najlepsze rozwiązanie problematycznej kwestii budowy i rozwoju technologii 5G nad Wisłą? Co mógłby Pan zarekomendować polskiemu rządowi?
Uważam, że nic nie trzeba zmieniać. Trzeba robić to, co do tej pory jak najlepiej. W każdym państwie elity rządzące, to osoby posiadające wysokie wykształcenie, doświadczenie, przygotowane do pełnienia swoich funkcji. Jestem mocno przekonany, że nasi decydenci podjęli decyzję strategiczną, której fundamentem była troska o bezpieczeństwo. Polska obawia się zagrożenia z zewnątrz, na przykład Rosji, więc musimy utrzymać amerykańską obecność w kraju. Dlatego też podjęto decyzję, że należy zrobić wszystko co trzeba, aby Stany Zjednoczone pozostały obecne i aktywne nad Wisłą. Skoro na liście amerykańskich warunków jest wyrzucenie chińskich koncernów, w tym Huawei, niestety nie mamy wyboru i trzeba to zrobić.
Mówienie, że Polska powinna wejść w bliski sojusz z Chinami, argumentując to programem rozwoju inicjatywy Pasa i Szlaku, nie ma sensu. Oddziaływanie Pasa i Szlaku będzie mocno ograniczone, dlatego że Amerykanie będą tu obecni.
Możemy jedynie współczuć polskiemu rządowi, ponieważ dla dobra konsumentów lepiej byłoby wzmacniać konkurencję i nie odrzucać chińskich koncernów, natomiast widocznie jest to niemożliwe. I nie dlatego, że „ktoś coś komuś robi na złość”. Pole manewru jest i będzie bardzo niewielkie. Mamy tu do czynienia w pełnej skali z globalną ofensywą Stanów Zjednoczonych i w stosunku do takich wysoko rozwiniętych krajów jak my – Amerykanie mają dużo więcej środków realnego oddziaływania niż Chiny.