Parlament Tajlandii jednomyślnie uchwalił w połowie grudnia nowelizację ustawy o cyberprzestępczości z 2007 roku. Nowelizacja pozwala władzom na uzyskiwanie od dostawców usług internetowych danych internautów i informacji o stronach, jakie odwiedzają w sieci, bez zgody sądu. Umożliwia również blokowanie lub likwidowanie stron internetowych uznanych za zagrażające bezpieczeństwu narodowemu lub "obraźliwe dla moralności obywateli".
Zdaniem krytyków nowelizacja grozi wprowadzeniem ostrzejszej cenzury i nieuzasadnionym ingerowaniem przez państwo w prywatność internautów. W reakcji na te zmiany hakerzy w ubiegłym tygodniu przeprowadzili serię cyberataków, blokując dziesiątki rządowych stron. Władze twierdzą, że strony te nie działały tylko przez pewien czas i że ataki spowodowały minimalne zakłócenia.
Czytaj też: Przestępcy za pomocą wirusa włamali się do bankomatów na Tajlandii
W poniedziałek wicepremier Prawit Wongsuwan powiedział dziennikarzom, że w związku z atakami zatrzymano dziewięć osób. Według policji jedna z nich została oskarżona o złamanie ustawy o cyberprzestępczości. Wojskowy rząd Tajlandii nasilił cenzurę w internecie od razu po przejęciu władzy w 2014 roku, zwłaszcza w celu blokowania wypowiedzi ocenianych jako obraźliwe dla rodziny królewskiej.
Obowiązujące w tym kraju przepisy grożące karami za obrażanie członków monarszego rodu należą do najsurowszych na świecie. Ograniczyło to publiczną debatę o roli monarchii w kraju po śmierci 13 października króla Bhumibola Adulyadeja, postrzeganego jako symbol jednoczący mieszkańców Tajlandii.
Od śmierci króla Bhumibola władze zlikwidowały setki stron internetowych zawierających - ich zdaniem - kontrowersyjne lub krytyczne wypowiedzi, by zapewnić bezproblemowe przekazanie władzy. Cenzura dotyczy też wypowiedzi krytycznych wobec roli wojska w polityce.