Reklama

Social media

Co dalej z fake newsami o Covid-19? Śmiszek: "Wolność słowa nie jest wolnością absolutną"

fot. pxfuel
fot. pxfuel

Wierzę, że prawo po pierwsze ma wymiar edukacyjny, a po drugie wpływa na zmianę ludzkich postaw - stwierdził poseł Krzysztof Śmiszek. Członek Rady Krajowej Wiosny Roberta Biedronia oraz dr nauk prawnych w rozmowie z redakcją przekonywał dlaczego projekt ustawy penalizującej podważanie istnienia pandemii, w opinii Lewicy,  jest ważny dla zdrowia publicznego.  

W środę podczas konferencji prasowej i za pośrednictwem mediów społecznościowych ogłosił Pan złożenie projektu ustawy penalizującej podważanie istnienia pandemii oraz podżegania do ignorowania zaleceń sanitarnych. Zaledwie chwila wystarczyła, aby w mediach społecznościowych pojawiły się zarzuty odnośnie cenzury i ograniczenia wolności słowa – jak się Pan odniesie do tych zarzutów? 

Ten projekt wyszedł naprzeciwko wielkiej potrzeby dyskusji społecznej o tym co może funkcjonować, w tak w trudnym czasie jakim jest pandemia, w ramach wolności słowa, a co już przyczynia się do narażenia na szwank bardzo ważnych wartości konstytucyjnych, jaką są np. zdrowie publiczne czy życie ludzkie. 

Projekt wzbudza duże emocje – dostałem mnóstwo różnych wiadomości, zarówno tych bardzo gorąco wspierających, ale również tych krytycznych. Sednem rozmowy na temat tego pomysłu są oczywiście granice wolności słowa, bo pamiętajmy, że wolność słowa, wolność ekspresji jest dobrem chronionym zarówno konstytucyjnie jak i na mocy prawa międzynarodowego. Warto jednak pamiętać, że wolność słowa nie jest wolnością absolutną, tak jak inne swobody obywatelskie, jak np. prawo do zgromadzeń, do stowarzyszania się czy innych.

Zgodnie z Konstytucją tego typu wolności (wolność słowa – przyp. red.) mogą być ograniczane na podstawie ustawy – czyli to, co zaprezentowałem – a po drugie muszą być one proporcjonalne do wartości tej wolności. Tym projektem rozpoczynamy bardzo ważną debatę społeczną i ważymy różne konstytucyjne wartości – na jednej szali kładziemy wolność ekspresji i wolność mówienia tego, czego się chce – a lewica zawsze była za tym, aby wolność ta była jak najszersza – a na drugiej szali, kładziemy taką wartość jak zdrowie i życie ludzkie. 

Pamiętajmy, że projekt ten składany jest w bardzo specyficznym okresie, czyli w czasie pandemii, tak więc zakres przedmiotowy tego przedłożenia dotyczy właśnie czasu kryzysu zdrowotnego. Mamy codziennie wiadomości o ogromnej liczbie osób zakażonych i umierających, a z drugiej strony tych wszystkich, którzy podważają sens obostrzeń, podżegają albo namawiają innych do niestosowania się do nich, lub zaprzeczają w ogóle istnienie tego typu obiektywnego zjawiska, jakim jest ludzka śmierć i choroba, która atakuje dziesiątki tysięcy ludzi. Tutaj mamy do czynienia właśnie z koniecznością wyważenia tych ograniczeń. Jestem zwolennikiem rozpoczęcia dyskusji i jestem otwarty na inne argumenty. 

Czy przez ten krótki okres od złożenia projektu udało się zbadać w jaki sposób do projektu odnoszą się inne siły polityczne? 

Nie, na razie nie. Wczoraj mieliśmy dość gorący dzień w Sejmie. Na ten moment projekt został złożony do laski marszałkowskiej, wisi na stronie Sejmu dopiero jeden dzień.  

Czy nie wydaje się Panu, że problematyczną kwestią może być stwierdzenie „wbrew aktualnej wiedzy medycznej”? Wystarczy zbadać najbardziej popularne grupy skupiające osoby negujące istnienie wirusa, aby przekonać się, że społeczność ta również posiada autorytety medyczne, na których się opiera. Warto przypomnieć również zamieszanie z maseczkami, kiedy to eksperci zmieniali zdanie co do ich przydatności.

Oczywiście ja rozumiem, że każda grupa posiada swoje autorytety. Nie mniej jednak zagrożenie, które powoduje ten zapis, nie jest jakieś wielkie. Specjalnie nie zamieściliśmy choćby takiego środka karnego jak kara pozbawienia wolności, ponieważ uważamy – a lewica i każde postępowe ugrupowanie są tego zdania – że za słowa nie powinno się iść do więzienia. Ale kara grzywny czy ograniczenia wolności, czyli np. prace społeczne w szpitalu zakaźnym nie są zbyt dolegliwe. A przecież skoro nie ma pandemii – no to spokojnie te osoby mogą odpracowywać społecznie godziny w szpitalach zakaźnych czy innych placówkach medycznych, bo są, jak rozumiem impregnowane na działanie wirusa, który – jak twierdzą „nie istnieje".

Sąd, który będzie rozpatrywał tego typu sprawę będzie posługiwał się biegłymi specjalistami i to sędzia uzna, który specjalista czy też biegły sądowy jest wiarygodny czy nie. Sędziowie orzekają na podstawie prawa, ale również swojego doświadczenia życiowego, a w tym doświadczeniu mieści się również wzięcie pod uwagę takiej a nie innej opinii eksperta. 

Do kogo skierowany jest ten projekt? Większość fake newsów pojawiających się w przestrzeni informacyjnej znajduje się w mediach społecznościowych, na przeróżnych stronach, fanpage czy grupach – raczej oddolnej dyskusji za pośrednictwem tych kanałów nie da się ukarać. A może dotyczy to tylko osób publicznych? 

Tak, zdecydowanie tak. Jestem otwarty na dyskusję o tym projekcie, być może do zawężenia go tylko do osób pełniących funkcje publiczną. Bo te osoby najbardziej przyczyniają się do psucia debaty na temat konieczności obostrzeń i przestrzegania reżimu sanitarnego.  

Penalizacja tego typu zachowań nie wpłynie jednak na przekonania tych osób. Zakładając, że ustawa zostanie przegłosowana – czy nie obawia się Pan, że tego typu kara nie wywoła skutku odmiennego do założonego?

W mojej opinii jest to myślenie błędne. Po pierwsze wierzę – jako prawnik i nauczyciel akademicki, a do niedawna uczyłem studentów praw człowieka i prawa konstytucyjnego – że po raz kolejny przy temacie tej ustawy konieczny jest powrót do debaty odnośnie granicy wolności słowa. Pamiętajmy, że już teraz w naszym prawie obowiązują pewne ograniczenia, np. w kontekście mowy nienawiści. Taki zakaz istnieje w naszym systemie i jest to właśnie ograniczenie wolności słowa. Dzisiaj za słowa np. „Żydzi do gazu" idzie się do więzienia. Nie ulega wątpliwości, że jest to ograniczenie wolności słowa – no bo pewnych słów po prostu nie można wypowiadać. Ja wierzę, że prawo po pierwsze ma wymiar edukacyjny, a po drugie wpływa na zmianę ludzkich postaw. 

„Covizjeb”, „coviidiota”, „foliarze”, „szuria” – to tylko niektóre inwektywy zaczerpnięte z mediów społecznościowych. Poziom debaty publicznej odnośnie koronawirusa jest coraz bardziej agresywny. Jak w wielu innych tematach Polacy nie dyskutują, a „biją się” na mało merytoryczne argumenty, inwektywy albo co gorsza fake newsy czy memy. Czy jako posłowie nie powinniście podejmować próby łagodzenia nastrojów społecznych, a przede wszystkim docierać z rzetelnym przekazem do odbiorców? 

Ja przede wszystkim dbam o zdrowie i życie swoich wyborców. I uważam, że ktoś kto podważa istnienie choroby, którą sam przeszedłem i z której wyszedłem szczęśliwie zaledwie kilka dni temu, jest osobą nieodpowiedzialną. Sądzę również, że debata publiczna czy polityczna – o czym mówi także Europejski Trybunał Praw Człowieka w niezliczonych swoich wyrokach – może być ostra, może być brutalna, może być nieprzyjemna, a nawet może być agresywna. To są standardy dopuszczone przez ten organ.

Granicą tej ostrości debaty publicznej są dobra i godność życia oraz zdrowie innych osób i tego się trzymam, bo jestem legalistą i wierzę, że te standardy, które wyznacza Europejski Trybunał Praw Człowieka są bardzo jasne i klarowne. 

Reklama

Komentarze

    Reklama